Strażniczki miejskie patrolowały okolicę ulicy Dworcowej. Chciały sprawdzić, czy w pobliskich pustostanach nie przebywają osoby bezdomne, które w taki mróz mogły potrzebować pomocy.
Osób bezdomnych nie było, ale w pewnym momencie strażniczki zauważyły, że w opuszczonym pustostanie leżą na ziemi przedłużacze elektryczne. Po przysłowiowej nitce do kłębka, idąc wzdłuż kabli, dotarły do mężczyzny, który w pocie czoła próbował wyciąć ze ściany metalową rurę. Obok niego leżała szlifierka.
- Zapytany co tu robi powiedział, że pozyskuje opał i materiały do budowanego przez siebie domu. W swoim zachowaniu nie widział nic złego – mówi strażnik Anna Czyżykowska-Groth.
Mundurowe powiadomiły policję i administratora budynku. "Nielegalna rozbiórka stwarzała poważne zagrożenie dla pieszych, ponieważ budynek znajdował się bezpośrednio przy chodniku. Ingerencja w ścianę nośną i osłabioną strukturę groziła zawaleniem się całej konstrukcji". - piszą w komunikacie strażnicy miejscy z Gdańska.
40-latek najprawdopodobniej usłyszy zarzuty.
Na Oruni opuszczone pustostany stanowią duży problem. Niejednokrotnie pisaliśmy o swoistym impasie na linii miasto - konserwator. Miasto nie chce remontować zaniedbanych budynków i niektóre z nich chce przeznaczyć do wyburzenia. Na to z kolei nie godzi się konserwator. Taka przepychanka trwa od wielu miesięcy.
W połowie zeszłego roku ludzie z Gościnnej Przystani nakręcili krótki film, w którym pokazali, jak naprawdę wyglądają pustostany na Oruni i jak wielkie stanowią zagrożenie dla ludzi. Oprócz filmu ludzie z Gościnnej Przystani napisali też list. Wysłali go do wiceprezydenta Piotra Grzelaka i konserwatora zabytków Igora Strzoka. Autorzy dokumentu pisali, że w takich pustostanach często przebywają osoby bezdomne, ale i młodzież. Apelowali, by miasto i konserwator usiedli razem do stołu i spróbowali dojść do jakiegokolwiek porozumienia.
Kilka miesięcy takie spotkanie, a raczej wizja lokalna się odbyła. Konserwator w towarzystwie wiceprezydenta Grzelaka przeszedł się po Oruni, ale panowie nie byli w stanie dogadać się właściwie w żadnej kwestii. O rozbiórkach ani remontach najbardziej zdewastowanych miejsc na Oruni nie ma mowy.
Takich historii jak powyższa z ulicy Dworcowej z pewnością będzie więcej.