- Czy oni myślą, że ludzie przychodzą do nas w nocy kupować kiełbasę, jogurty czy ciastka? Nie, ludzie kupują alkohol. Taksówkarze przyjeżdżają po zamówienia od swoich klientów. Imprezowicze kupują dla siebie. Są też osoby, które późno kończą pracę i po prostu kupują piwo, czy dwa - mówi pani Anita ze sklepu na rogu Sandomierskiej i Traktu św.Wojciech, który otwarty jest 24 godziny na dobę.
Rozmawiamy o planach miasta, które rozważa wprowadzenie zakazu sprzedaży alkoholu na terenie Gdańska w godzinach od 22 do 6. Argumenty "na tak" dla nocnej prohibicji są następujące: ma być ciszej, spokojniej i bardziej zdrowo, bo w teorii mniej osób będzie pić alkohol.
- Czy ja ma być doktorem czy terapeutą? Dla mnie najważniejsze jest, by nie sprzedawać alkoholu młodym. Ale jak ktoś jest dorosły, to co mnie obchodzi, że on chce kupić sobie o 23 dwa piwa? - denerwuje się pani Anita.
Pracownicy sklepu twierdzą, że wprowadzenie "nocnej prohibicji" uderzy mocno w ich biznes. - Nocna zmiana nas utrzymuje, daje nam pracę - słyszę.
Miasto wciąż nie podjęło ostatecznej decyzji, a uchwała w tej sprawia została też wysłana do zaopiniowania radnym dzielnicowym w całym Gdańsku. Radni z Oruni potwierdzają nam, że taki dokument trafił na ich biurko i że do połowy lutego mają czas, by zaopiniować negatywnie lub pozytywnie "nocną prohibicją".
- To jest śliski temat, bo wiadomo, że temat wywołuje wielkie emocje. Mamy wrażenie, że miasto chce zrzucić odpowiedzialność na radnych. Bo jak zostanie wprowadzony ten zakaz, to urzędnicy będą mogli powiedzieć, że to także decyzja radnych - słyszymy w radzie dzielnicy "Orunia-Św.Wojciech-Lipce".