Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia. Szczegóły znajdziesz w Regulaminie.

Rozumiem

Piątek, 29/03/2024

Portal dzielnic: Orunia Dolna, Orunia Górna, Lipce, Św. Wojciech, Olszynka, Ujeścisko

menu menu menu menu menu

REKLAMA

Historia: Kiedyś znało się tu wszystkich…

MojaOrunia.pl » Historia » ...

 7 dodane: 18:53, 30/01/12

tagi:BruskikowalkuźniaGościnna

Udało nam się dotrzeć do pani Marii Bruskiej, córki powojennego kowala z ulicy Gościnnej. Nasza rozmówczyni wspomina swojego ojca, dawną kuźnię, a także lody i lemoniadę z „jej podwórka”, kłaniających się milicjantów i specyficzną atmosferę „tamtej Oruni”.

Bronisław Bruski (w środku) w swoim domu na ulicy Gościnnej
Bronisław Bruski (w środku) w swoim domu na ulicy Gościnnej
Fot. archiwum pani Bruskiej

Fotografia 1 z 7

Jakim człowiekiem był pan Bronisław Bruski, pani ojciec?
Bardzo, bardzo pracowitym. Wypuszczał ludzi na urlop, a sam w tym czasie remontował, naprawiał maszyny. Znał się na kowalstwie, mechanice, był bardzo zdolny, a przecież nie miał jakiegoś wielkiego wykształcenia. Później ojciec przerzucił się na warsztat ślusarski. I nawet tuż przed śmiercią, kiedy bardzo poważnie zachorował, cały czas myślał o pracy.

Powiem Panu ciekawą historię. Ojciec miał w szpitalu ze sobą taki granatowy płaszcz. Niby szlafrok.  I on go nakładał na siebie, szybko wychodził z budynku i wskakiwał do samochodu. Z Zaspy jechał na Orunię, do swojego warsztatu. W wieku 80-lat, mój schorowany ojciec jeszcze doglądał, pilnował porządku, wydawał polecenia. Nie można go było upilnować.

Co jeszcze? Był bardzo zaangażowany w akcje społeczne. Opiekował się Domem Dziecka w Łapinie, zawoził dzieciom paczki.  Uwielbiał przysłowia, często z ojcem rozmawialiśmy właśnie w ten sposób. Brało się słowo, na przykład „baba” i trzeba było mówić tylko przysłowiami. Miałam wspaniały kontakt z ojcem.

Jak pani ojciec trafił na Orunię?
Oj to dłuższa historia. Mój ojciec pochodzi z pomorskiego Liniewa. W młodości chciał być garncarzem. Ale za naukę zawodu trzeba było słono płacić. Tamtejszy mistrz zażądał od rodziców ojca dwa worki kartofli, dwa worki zboża i z tego co mi wiadomo, to jeszcze nie było wszystko. Dziadków nie było stać na taką zapłatę. Tak się złożyło, że szwagier ojca był kowalem. I właśnie u szwagra mój tata stawiał pierwsze kroki w tym zawodzie. Uczył się pilnie. Już przed wojną zdobył dyplom czeladniczy. A później przyszła wojna…

Pani ojciec walczył na froncie?

Pod Starogardem, kilka dni. Jego oddział został rozgromiony. On sam trafił do niewoli niemieckiej. Tam o mało nie umarł z głodu. Ale na szczęście znalazł się przyjaciel, który poratował go w potrzebie, Sam odkładał sobie od ust, a karmił mojego ojca. Uratował mu życie. Z obozu ojciec został wywieziony na roboty do Niemiec. Przywieźli go do miejscowości Stavenhagen. Tam poznał moją matkę, która przed wojną mieszkała w ZSRR, choć w jej domu nie obce były polskie tradycje. A ja właśnie w tym miejscu się urodziłam, jako dziecko skonsumowanej tam miłości (śmiech).

Pan Bruski pracował tam jako kowal?
Proszę sobie wyobrazić, że niewolnik dostał swoją kuźnię.  To była niewielka miejscowość, ale dookoła było pełno wsi. Ojciec na brak pracy nie narzekał, nie wiodło nam się źle. Jak później wkroczyli Rosjanie, to była tragedia. Ojca o mało nie zabili, myśleli, że to Niemiec. Na szczęście moja matka, która dobrze znała język rosyjski, narobiła dzikiego wrzasku, znalazł się szybko jakiś oficer i powstrzymał pijanych żołdaków sowieckich. Wszystkie kosztowności, między innymi malutki zegarek, który później dostałam na komunię, rodzicie przewozili… w moich pieluchach. Gdyby Rosjanie coś znaleźli, ehh… takie to były czasy.

Co było później?
Przekroczyliśmy granicę, ze Szczecina dostaliśmy się do Liniewa. Ojciec dowiedział się jakoś, niestety nie wiem od kogo, że w Gdańsku stoi pusty warsztat kowalski. Przyjechaliśmy na Orunię. Mój ojciec zajął najgorszą ruderę, ale tuż obok miał prawdziwą kuźnię!

Jak wyglądało wtedy to miejsce?
Ja oczywiście sama nie mogę tego pamiętać, w 1945 roku miałam niecałe dwa lata. Ale z opowieści ojca wynika, że w kuźni był… działający telefon! Świeżo po wojnie! Warsztat był dobrze wyposażony – było kowadło, były narzędzia. Nic tylko usiąść i pracować.  Ale obejście było bardzo zrujnowane. Kiedyś pytałam ojca, czemu po wojnie nie wybrał sobie jakiegoś lepszego miejsca, nie tak zniszczonego. Odpowiadał, że w okolicy grasowały wówczas bandy szabrowników. I lepiej było nie zwracać ich uwagi. Lepiej było się nie wyróżniać.

Ktoś mieszkał wówczas w okolicy kuźni?
Niejako w spadku po poprzednich gospodarzach dostaliśmy dwie służące. One mieszkały w podwórku, tam był taki budynek gospodarczy i dwa mieszkanka. Później znalazło się tam miejsce dla państwa Peek. Mieszkali tam też nasi uczniowie. Ojciec wybudował później domek obok kuźni. Wcześniej tam stał taki parterowy budynek, przed wojną to było chyba mieszkanie organisty z kościoła na Gościnnej. W każdym bądź razie nikt nie dostał pozwolenia, aby go wyremontować. Złodzieje rozkradli schody, okna, pozostały tylko chwiejące się mury. Później zniszczono także i to. Ale mój ojciec się nie poddawał, dostał w końcu pozwolenie, domek rozebrał do końca, obtłukł walające się jeszcze cegły i postawił w tym miejscu nowe mieszkanie.

Jak wyglądał warsztat?
Był miech do rozpalania paleniska, kowadła, narzędzia, pilniki, które były potrzebne przy podkuwaniu koni. W szopie mieliśmy tokarnię. Nie miałam do niej wstępu, ale był taki fajny uczeń, który mnie tam wpuszczał. Byłam dzieckiem, a obsługiwałam tokarkę!  Bardzo mi się ta praca podobała, miałam zawsze dryg do takich mechanicznych spraw.

No, ale kiedyś wiór wbił mi się w tętnicę, krew zaczęła sikać, musieli mnie wieźć na pogotowie. Ojciec wtedy powiedział: „no koleżanko z tokarnią koniec, to jest zadanie dla majstrów, ty masz być wychowana na damę”. Ale gdzie tam, interesowały mnie zupełnie inne rzeczy, ślusarka, tokarka to był mój żywioł (śmiech).

Dużo pracy miał kowal na Oruni?
Bardzo dużo. Praca zaczynała się nawet o 6 rano, bo wozacy, którzy odgruzowywali Gdańsk, albo wozili węgiel, już czekali na ojca. A to jakieś koło się oberwało, a to konia trzeba było podkuć. Było wesoło, bo wozacy, którzy czekali na swoją kolej, kupowali po ćwiartce i w ten sposób się rozgrzewali. Pili przy samej kuźni. Gwar był co niemiara. Konie stały przed kuźnią, a wozy były wpuszczane na podwórko. Niekiedy stały nawet koło torów. Bo trzeba pamiętać, że nasze obejście ciągnęło się aż do torów.
Co ważne, ojciec pomagał też wielu, szczególnie starszym mieszkańcom. Lutował garnki, ostrzył noże. Nie brał za to ani złotówki.

W sobotę też się pracowało?
A jakże! I to nawet do wieczora. Ojciec tylko wpadał do domu o 12, jadł szybko obiad i z powrotem do pracy. Za to niedziela była już wolna, ubierało się odświętnie i szło się do kościoła. A później na przykład na spacer do Parku Oruńskiego. Albo jechało się samochodem po mieście.

Ojciec miał wielu pomocników?
Bywało, że w jednym czasie i nawet czterech u nas terminowało i mieszkało w podwórku. Ojciec wyszkolił wielu ludzi. Trzy lata trwała nauka na czeladnika. Najlepsi byli uczniowie ze wsi. Później zaczęli przychodzić też ludzie z Oruni. Ale ci do pracy już tak się nie nadawali. Zależało im tylko, aby trochę zarobić na swoje, że tak je nazwę, piwne potrzeby (śmiech).

Pan Bruski dostawał jakieś nietypowe zlecenia?
Dostał kiedyś zlecenie zrobienie bramy kościoła św. Jacka w Warszawie. Kuł róże z metalu, to była bardzo elegancka robota.

W kościele przy ulicy Gościnnej pani ojciec również odcisnął swoje piętno?
Mój tata pomagał zakładać witraże, upiększał świątynie przy Gościnnej jak mógł. Od kościoła nie brał żadnych pieniędzy. Co ciekawe, byli tu tacy księża, którzy sami przychodzili do kuźni i robili takie proste rzeczy. Na przykład gablotki do kościoła.

Niech Pani opisze dla nas „tamtą Orunię”. Jakie są Pani wspomnienia z lat 40-tych i 50-tych?
Wszyscy się znali, byli serdeczni, pomagali sobie nawzajem. I piekarz, i kowal, i właściciel restauracji. Pamiętam, że jako mały brzdąc kupowałam lody na Gościnnej. Przyjeżdżał Pan i nam je sprzedawał. Ciastko tortowe kosztowało 2 złote, to był taki papierkowy pieniążek. Piekarnia była na rogu Jedności Robotniczej i Gościnnej. Państwa Jaworskich. Inna piekarnia była na Dworcowej. Mięsa za dużo nie kupowaliśmy, tatuś zrobił u nas na piętrze wędzarnię. Świniaka zabijało się na podwórku, a mama robiła później robiła kiełbasy i inne specjały.

Zaraz po wojnie na Sandomierskiej w Parowozowni było kino. Byłam wtedy jeszcze dzieckiem. Pamiętam nawet film jaki tam oglądałam. „Ekspres Moskwa, Ocean Spokojny”, komedia, a jakże inaczej, radziecka.
Rodzice chodzili na kawę i tańce do pana Biegańskiego, czyli do Restauracji Swoboda, teraz jest tam Szkoła Muzyczna (ulica Gościnna – przyp. red.). Tam była taka pyszna lemoniada!

Będąc dzieciakami ganialiśmy po cmentarzu na Gościnnej. Po wojnie nieraz tam paliły się  jeszcze świeczki. Pamiętam też piszczący na zakręcie tramwaj numer sześć.

Jedności Robotniczej, czyli dzisiejszy Trakt, była bardzo wąską ulicą. Jak trochę podrosłam, często jeździłam tu samochodem. Aut było tak mało, że na skrzyżowaniach niektórzy milicjanci mi się kłaniali jak jechałam (śmiech).

Dziękuję za rozmowę
Bronisław Bruski (w środku) w swoim domu na ulicy Gościnnej

Bronisław...

Bronisław Bruski z żoną - zabawa w dawnym Domu Kultury na Oruni

Bronisław...

Bronisław Bruski zmarł w 1998 roku. W środku jego żona, po prawej - Maria Bruska.

Bronisław...

Maria Bruska ze swoim ojcem Bronisławem Bruskim

Maria Bruska ze...

Podwórko (okolice kuźni) na ulicy Gościnnej - trzeci od prawej Stanisław Peek

Podwórko...

Procesja na ulicy Gościnnej

Procesja na...

Rodzina Państwa Bruskich

Rodzina Państwa...

+ Dodaj komentarz (-) Anuluj

Komentarze (2)

Uwaga! Jeśli chcesz aby przy komentarzu pojawiła się nazwa użytkownika musisz być zalogowany. Jeśli nie masz jeszcze konta - zarejestruj się.

Proszę odczytaj kod potwierdzający z obrazka i wpisz w pole poniżej. Wielkość liter nie ma znaczenia. Jeśli masz problem z odczytaniem kodu, wczytaj nny obrazek

awatar

gosc

193.200.51.*

21:29, 06/04/16

zgloś naruszenie
awatar

gregoriopus

77.254.175.*

00:48, 15/03/12

Bardzo udany artykuł.

zgloś naruszenie

REKLAMA

REKLAMA

Ostatnie ogłoszenia

• Wiecej ogłoszeń