Maćkowy to osiedle, które od północy sąsiaduje z Orunią, od południa – ze Świętym Wojciechem. Przecina ją droga wojewódzka – ulica Starogardzka. Przez wielu miejsce to kojarzone jest głównie z powstałą tu w latach 80-tych Spółdzielnią Maćkowy, wielkim producentem i dostawcą mlecznych wyrobów. Osiedle to kryje jednak w sobie także interesującą historię.
W latach II wojny światowej istniał tutaj wielki obóz karny. Dziś pozostało po nim kilka rozpadających się baraków i powbijanych w ziemię słupów. W okolicy często pojawiają się za to miłośnicy szukania historycznych pamiątek. Ale zamiast skarbów rodem z II wojny światowej, łatwiej znaleźć tutaj pozostałości współczesnych mebli, worki z jedzeniem i walające się stare opony. Miejsce to coraz bardziej przypomina wysypisko śmieci.
Obóz dla niemieckich kryminalistów
Cofnijmy się 70 lat. Najpierw wybudowano tutaj koszary. W miejscu tym trzymano również polskich więźniów. Jednak już w 1941 roku zostali oni przeniesieni. Obóz opustoszał. Ale jak się wkrótce okazało, nie na długo. Szybko zaczęły nadciągać tutaj pierwsze transporty nowych więźniów.
Co ciekawe, w obozie nie trzymano już polskich cywili. Nie był to również obóz jeniecki. Było to hitlerowskie więzienie „dla swoich” kryminalistów. Wielu z nich wywodziło się z szeregów SS-manów. Do obozu Matzkau trafiały osoby, skazane m.in. za dezercje, gwałty, kradzieże. Ale nie tylko za takie przestępstwa można było tutaj się dostać.
W książce „Oświęcim w oczach SS”, która zawiera pamiętniki i wspomnienia kilku czołowych SS-manów, znaleźć można fragment o opisywanym tu obozie. Z relacji hitlerowców wynika, że wysyłano tam także SS-manów, pracujących w oświęcimskim obozie zagłady. Jeśli któryś z nich został przyłapany na kradzieży mienia, należącego do pomordowanych w Oświęcimiu Żydów, musiał liczyć się z surowymi konsekwencjami. Jedną z kar była wysyłka właśnie do obozu w Maćkowych.
Surowe traktowanie „rasy panów”
A więźniów, mimo iż również pochodzili oni z „rasy panów”, bynajmniej tutaj nie oszczędzano. Istnieją relacje o szczególnej brutalności strażników. W 2003 roku w trójmiejskiej Gazecie Wyborczej ukazał się artykuł Piotra Piotrowskiego: „Historia. Zapomniany obóz w Gdańsku Maćkowych”. Jeden z informatorów dziennikarza, Werner Hertz, osoba, która dotarła do interesujących materiałów na temat obozu, mówi:
„(...)Załogę stanowili przede wszystkim esesmani z Litwy, Łotwy i Estonii - jako neofici chcieli się z pewnością wykazać jako surowi nadzorcy.(...)W 1943 roku odwiedziłem moją babcię, która mieszkała przy Radauneufer 45 [obecnie ul. Brzegi - przyp. red.]. Widziałem wtedy więźniów obozu Matzkau pracujących przy naprawie kanału. Wyszedłem specjalnie na ulicę, żeby dokładnie przyjrzeć się tej scenie. W pewnym momencie jeden ze strażników zaczął bić pracujących. Kilku z nich otrzymało razy drewnianą pałką. Nie mieściło mi się to wtedy w głowie - Jak to?! Niemiec bije Niemca.”
Brutalność i „odkupienie win”
Z czasem, gdy wojska niemieckie ponosiły coraz więcej klęsk w bitwach na wschodzie, hitlerowcy chętniej szukali frontowych uzupełnień także wśród kryminalistów. Tym ostatnim obiecywano możliwość „odkupienia swoich win w walce za ojczyznę”, a po wojnie wolność.
Wielu z kryminalistów miało przed sobą perspektywę wyroku śmierci lub wieloletniego więzienia. Nic dziwnego więc, że godzili się na taki układ. Tak było również z więźniami obozu Matzkau. Prawie 2 tysiące z nich trafiło do słynnej ze swego okrucieństwa Brygady Dirlewangera. Kryminaliści z obozu w Maćkowych pomagali m.in. pacyfikować ludność stolicy podczas Powstania Warszawskiego. Brygada Dirlewangera uczestniczyła w rzezi Woli (w ciągu kilku dni zginęło ponad 60 tysięcy warszawiaków). Żołnierze oddziału mordowali rannych powstańców w szpitalach. Grabili, gwałcili i zabijali także na Powiślu i Górnym Czerniakowie.
W 1945 roku obóz ewakuowano. Po wojnie niektóre z budynków zaczęła wykorzystywać NKWD. W obozie osadzano „podejrzanych”. Według niektórych relacji, trafiali tutaj członkowie polskiego ruchu oporu, ale też i hiterowcy. Niekiedy musieli spać obok siebie na jednej pryczy...
Obóz Matzkau bez nadzoru
W 1946 roku sytuacja wyglądała już zupełnie inaczej. Opowiada o niej Bogdan Stopa, wówczas nastolatek. Po wojnie wspólnie z rodzicami trafił na Nowiny. Tutaj mieszka do dziś.
- Obóz był już częściowo zniszczony. Na środku stała kotłownia, wokół istniały jeszcze baseny napowietrzne. Nie były one w ogóle przykryte. Widziałem jeszcze budynki w formie baraków więziennych. Wszystko ogrodzone murem i zasiekami. Jak w Oświęcimiu – wspomina pan Bogdan.
Jak relacjonuje nasz rozmówca, obok budynków był cmentarz. Na krzyżach widniały niemieckie napisy. Wszędzie walały się zniszczone wraki samochodów.
- Ludzie zaczynali już rozbierać te budynki. Wyjmowali drzwi, rozkręcali przewody, zabierali mosiężne zawory. Ale pamiętam, że niektóre baraki były w lepszym stanie: w środku drewniane podłogi, okna były izolowane. Ale nikt tego nie pilnował, ludzie brali co chcieli – dodaje pan Bogdan.
Wszędzie trupy, smród niesamowity
Ale jak wspomina, najbardziej dramatyczny widok przedstawiała ulica Starogardzka. I w tym przypadku nie chodziło o zniszczenia.
- Niedaleko za obozem były okopy i pod koniec wojny Niemcy musieli się tutaj bronić. Wszędzie pełno spalonej broni, ale też pełno ciał w ziemi. Rozkopywano te groby, szukano jakiś informacji o poległych. Później znów ich chowano. Wzdłuż ulicy Staorogardzkiej wszędzie widziałem groby Niemców. Smród był niesamowity – mówi.
Tę niewdzięczną robotę wykonywali jeńcy niemieccy.
- Byli w strasznym stanie, brudni, wymęczeni, okręcali nogi jakimiś szmatami. Pamiętam jak jeden z nich wykopał Niemca, a ten trup miał na sobie całkiem dobre jeszcze oficerki. I ten jeniec podszedł do pilnującego go polskiego żołnierza i poprosił, czy może te buty wziąć. Polak pozwolił. Niemiec buty umył w Raduni i nałożył na nogi. Teraz brzmi to szokująco, ale wtedy, cóż...tak to wszystko wyglądało – kończy pan Bogdan.