Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia. Szczegóły znajdziesz w Regulaminie.

Rozumiem

Piątek, 19/04/2024

Portal dzielnic: Orunia Dolna, Orunia Górna, Lipce, Św. Wojciech, Olszynka, Ujeścisko

menu menu menu menu menu

REKLAMA

Artykuł czytelnika: "Na Gruzowisku", część piąta

MojaOrunia.pl » Historia » ...

 2 dodane: 16:24, 15/10/12

tagi:

Przedstawiamy piątą część wspomnień Wacława Dobosza-Tempskiego "Na Gruzowisku". W 1946 roku jako 11-letni chłopak wprowadził się wraz z rodziną na Orunię.

Widok z okna Pana Wacława na ogrody z brzozą – rok 1983
Widok z okna Pana Wacława na ogrody z brzozą – rok 1983
Fot. Archiwum WDT

Fotografia 1 z 2

Wacław Dobosz-Tempski, opowiadanie: "Na Gruzowisku", część 5:

13. Naznaczeni przez los

W domu przybywa okien. Pęknięcie ściany od podwórka nie wydaje się groźne. Nie wstrzymuje od wprowadzki nowych lokatorów, nie wstrzymuje życia. Zniszczony brakiem gospodarzy, domek w podwórku chyli się do upadku. Przed swoją naturalną śmiercią wznieca kurz. Krzywią się ściany, spadają belki, uciekają szczury.
Ci „zza Buga” wyprowadzili się do domków na Kolonia Rola czy Żabia w stronę Motławy. Woda na Żuławach opadła na, tyle, że odsłoniła podwórka i dojścia do domu.

Nad nami zamieszkała nasza najwierniejsza sąsiadka pani Szwabowa z mężem i szesnastoletnią córką. Zdobywanie miasta przeżyli w piwnicach hali targowej. Wychodzili z trwogą z piwnic wydani na żądzę czerwonego okupanta, wśród dymów i nieugaszonego ognia. To, co widzieli po przeciwnej stronie ulicy Altstädtischer Graben (obecnie Podwale Staromiejskie), to dogorywające zgliszcza własnego mieszkania.

Latem pani Szwabowa wsparta o parapet, spogląda przez długie godziny na podwórko w stronę wysokiej brzozy, ogrodów, domów przy ulicy Żuławskiej widocznych za nimi, w stronę jadących pociągów. Wygląda przez wiele lat. Jestem pewny, że czeka z niknącą nadzieją na dwóch synów, po których zaginął, w śniegach i mrozach rosyjskiego frontu, wszelki ślad.
Za rzędem komórek na węgiel, a przed drewnianą budką z serduszkiem, ojciec buduje szopę. Po części murowana, po części zbita z desek, po części zadaszona. Do niej, z gasnąca wiarą na uzyskanie domu i ogródka na własność, przenosi z mieszkania stół stolarski, narzędzia i drewno do wykonania okien i drzwi. Władze żądają coraz to nowych dokumentów, mnożą utrudnienia.

Do mieszkania po warsztacie wprowadza się ciemno włosa panna Marysia P. Zawsze uczynna, niska, ładna, gdyby nie okaleczenie, przez lekarskie zaniedbanie stawu biodrowego w dzieciństwie. Gdy przyjdą lata mojej miłości do gór, z kilograma szorstkiej wełny zrobi dla mnie wymarzony na wspinaczki bordowy sweter. Szczęśliwie urodzi syna. Skromna i życzliwa będzie zbierać życzliwość naszą i sąsiadów.

Obok pani Szwabowej zamieszkała koścista blondynka panna Kokoszyńska. Wiem, że pracuje w Państwowych Zakładach Krawieckich. Mówią, że w domu szyje, komże dla księży i obrusy na ołtarz w pobliskim kościele. Widzę ją zawsze w jeden sposób, później już nie blondynka, raczej siwa, pochylona do przodu, jak biegnie krokiem starej panny, do nowo dobudowanej drugiej budki z serduszkiem na końcu podwórka.

Jakże inaczej musiały toczyć się dni czwartej sąsiadki, panny Marysi S., małej, szczupłej blondynki. Mieszka z mamą. Wychodzi za mąż. Mają dwie córeczki. Szczęśliwe dni za mąż pójścia po latach pokazały schowane oblicze nieszczęścia. Z chwilą, gdy jasnowłose córeczki zaczęły szkolne lata, droga do szkoły stała się drogą do kalectwa. Pozbawione wapna wzrastające kości nie mogą unieść ciężaru tornistra, nie wytrzymują upadku. Dziedziczne przekleństwo skutków alkoholizmu, przekleństwo nałogu ojca, może dziadków, spada kalectwem na dzieci.

Po zamurowaniu przez ojca wyrwy po pocisku w narożnej ścianie od ulicy, po wstawieniu okien i drzwi pod schodami, zapełniło się ostatnie pomieszczenie w domu. Chociaż często biegam obok tych drzwi prowadzących do tego mieszkania, tak naprawdę nie wiem, kto tam mieszka. Pozostało przeświadczenie, że mieszkają tam tylko, ludzie wzgardzeni przez los.

Dom wypełnił się ludźmi do ostatniej izby. Administracja państwowa wprowadza dla wszystkich lokatorów opłaty czynszowe za zajmowane mieszkania i za używanie działek ogrodowych. Poza prawem użytkowania własnego mieszkania i przydzielonej części ogrodu, ojciec nie uzyskuje żadnych obiecanych uprawnień własnościowych ani zwrotu kosztów poniesionych przy odbudowywaniu zrujnowanego domu.
Kończą się nadzieje na własny dom, na lepsze czasy. Nie pomogła nieustanna praca, ani nieliczne przedwojenne pamiątki poświęcone na dom wznoszony z ruin, na budynek wracany życiu. Pozostaje moja pamięć o nieustannej bez wytchnienia krzątaninie rodziców - w dzień i w nocy.

Po latach zostaje pusta przestrzeń, rozjechany nieużytek i rozwichrzona, a może zadumana brzoza, świadek tamtych czasów.

14. W stronę miasta

Jeszcze przed powrotem ojca z niewoli, wtedy, gdy w Strzepczu, po mszy, z wujkiem wracamy polną drogą nad jeziorem, upalne słońce zapędza nas do wody. Dziesięcio letni chłopiec – nie potrafię jeszcze pływać. Pamiętam stamtąd te sekundy, dziwna siła i nie doznana wcześniej rozkosz, unosi moje ciało w wodzie.

Minęło kilka lat. Już pływam. Teraz my chłopcy z Oruni, to siedzimy na wale, nad wodą raduńskiego kanału, to łapiemy rybki – kiełbiki wielkości palca z ostrym kolcem na grzbiecie. Albo wystarczy zanurzyć się po szyję, podkurczyć nogi, a szybki nurt spycha nas to 10 to 50 metrów w stronę Gdańska. Wychodzimy na brzeg, wracamy wałem. Odważniejsi z rozbiegu ponownie wskakują do rzeki. Zabawa się powtarza.
Ten niewidoczny nurt, ten czas, unosi nas wtedy w stronę miasta, w nieznany świat – a nam wydaje się, że na rozległe morze.

Z odległości wału, z góry, widać wiry na wodzie i tylko one wtedy mnie interesują, i tylko je do dziś pamiętam. To one zaczynają rozrywać nurt dzieciństwa, o czym jeszcze nie mogę wiedzieć. A nurt, który wydaje się unosić na rozległe morze – czy tam doniesie? Nie śmiem nawet marzyć.
Okno na świat. Może język angielski nieco to okno uchyli?
Dojeżdżam tramwajem na prywatne lekcje do znajomej taty z czasów przedwojennych. W obie strony podróż trwa trzy godziny. Starsza pani mieszka we Wrzeszczu na ulicy Wajdeloty. Zapłatą za lekcje jest miód z „pasieki” ojca, rozrastającej się w ogrodzie.

Wracam o zmroku. Lampy zawieszone są najczęściej na rozpiętym drucie, zamocowanym na ścianach domów, stojących po przeciwnych stronach ulicy. Światło wiruje pod blaszanym emaliowanym talerzem. W obawie przed spotkaniem z grupą wyrostków przeskakuję czujnie ciemne przestrzenie pomiędzy lampami. Już blisko własnego domu chłopcy z Oruni zagradzają mi drogę.
Widzę, przewiduję – oni wyżsi, starsi, silniejsi ode mnie nie zrobią krzywdy smarkaczowi. Zaczepiony odważnie im odpowiadam. Ot takie zawirowanie, na rozstanie dostaję pięścią w twarz - źle przewidywałem.

Kilka dni później niedziela. Koledzy z klasy - po mszy rozchodzimy się do domów. Obok nas płot wsparty na ceglanym murze. Za nim cmentarz i posesja, na której stoi budynek poczty. Wzdłuż płotu, co kilka metrów niskopienne drzewka głogu. Nad głową rozczochrane kule, a może parasole strojne w kiście drobnych czerwonych kwiatów. Widzę w prześwitach stalowych kutych prętów Alego, jak biegnie aleją lipową a dalej wśród kamiennych nagrobków i zielonych krzewów znika razem z tymi, co mieszkają za torami kolejowymi. Andrzej wskakuje przez bramkę na swoje podwórko przy poczcie – tam u niego kopiemy piłkę, gdy tylko rodzice pozwolą. Tam przy rajskiej jabłoni trenujemy skok o tyczce, aż do złamania drążków i obojczyka.

Stoję jeszcze i patrzę na wychodzących z kościoła. Ten wysoki chłopak, co wychodzi, czy to nie ten, co uderzył mnie w twarz a ci, którzy idą obok, to nie ci, na co dzień pijani, co wiadomo, że kradną. To tacy są chrześcijanie?
Czy to możliwe? W kościele jest Bóg sprawiedliwy.

Ciotka Lidia mówi – Bóg widzi wszystko. – Szarpią mnie myśli, kąsają. Wirują pszczoły na lipach. – Nie minie nas kara. On widzi wszystko. – Czy widział jak w czasie mojej pierwszej komunii siedziałem na schodach kościoła św. Ignacego? Blady od przejęcia, słaby od łakomstwa. Rano w ogrodzie obżarłem się majowym agrestem.

Czy widział jak krótko byłem ministrantem? Na pierwszych próbach, na mszach o piątej rano. Biegnę ciemną ulicą, zimna poranna mgła dotyka dłoni i twarzy. W zakrystii w pośpiechu nakładam komżę. W kościelnym półmroku, zwrócony tyłem do nas i kilkunastu osób w ławkach, nasz katecheta modli się z nami po łacinie. My ministranci we dwójkę klęczymy na stopniach ołtarza. Już jest blisko końca mszy. Dzisiaj się nie pomyliłem.

Ksiądz mówi –  Dominus vobiscum. Odpowiadamy – Et cum spiritu tuo
On – Ite missa est. Odpowiadamy – Deo gratias
On – Benedicat vos omnipotentes Deus Pater at Filio at Spiritus Sanctus. My – Amen.
Zaczyna się jeszcze adoracja Najświętszego Sakramentu.
Modlitwy, a potem idę do stolika po nakrycie potrzebne przy podniesieniu Najświętszej Hostii. Nakładam je na ramiona księdza, podaje końce do jego podniesionych rąk. On kilkakrotnie odpycha do tyłu moje dłonie. Drugi ministrant podbiega do stolika i niesie nakrycie potrzebne przy adoracji. A ja trzymam w rękach przygotowane nakrycie ołtarza – po raz ostatni.

W kraju budowa sowieckiego modelu socjalizmu nabiera rozpędu. Po odmowie wstąpienia do partii politycznej, ojciec zostaje zwolniony z pracy w Urzędzie Celnym.
Rozgoryczony mówi – ten sam ludzki, i psa los. Bóg widzi wszystko. – pociesza i przestrzega ciotka Lidia.
Komu mam wierzyć, w którą pójdę stronę.
Gdy dorosnę, przeczytam że biblijny Abel żył na wsi a Kain zamieszkał w mieście.

23 grudnia 2006

Galeria artykułu

Widok z okna Pana Wacława na ogrody z brzozą – rok 1983

Widok z okna...

Widok z okna nieistniejącego domu na nieistniejące ogrody z brzozą– rok 2007

Widok z okna...

+ Dodaj komentarz (-) Anuluj

Komentarze (4)

Uwaga! Jeśli chcesz aby przy komentarzu pojawiła się nazwa użytkownika musisz być zalogowany. Jeśli nie masz jeszcze konta - zarejestruj się.

Proszę odczytaj kod potwierdzający z obrazka i wpisz w pole poniżej. Wielkość liter nie ma znaczenia. Jeśli masz problem z odczytaniem kodu, wczytaj nny obrazek

awatar

gosc

188.147.0.*

09:58, 25/08/23

Kiedy pracodawca może ogłosić upadłość? It's genuinely very difficult in this busy life to listen news on Television, thus I simply use the web for that purpose, and take the most up-to-date news. Kiedy ...wiecej

zgloś naruszenie
awatar

gosc

89.67.25.*

19:45, 23/02/13

kiedy następne wspominki? ludzie tak szybko przemijają...

zgloś naruszenie
awatar

r_maki

77.115.49.*

20:31, 21/10/12

Czyta się jak dobrą książkę, w czasach gdy dookoła było szaro, a kartki lektury rozsypywały się przez nieostrożność. Lampka pod stołem, żeby rodzice nie widzieli że w nocy palę światło, czasem w piwnicy na ...wiecej

zgloś naruszenie
awatar

gosc

62.61.53.*

22:29, 16/10/12

Ciekawe

zgloś naruszenie

REKLAMA

REKLAMA

Ostatnie ogłoszenia

• Wiecej ogłoszeń