Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia. Szczegóły znajdziesz w Regulaminie.

Rozumiem

Środa, 04/12/2024

Portal dzielnic: Orunia Dolna, Orunia Górna, Lipce, Św. Wojciech, Olszynka, Ujeścisko

menu menu menu menu menu

REKLAMA

Profil użytkownika

Graszka

< div class ="naglowek_bloga">

 

Strona 3 z 5

12345

Orunia w reklamach

Środa, 23:18, 29/06/11, tagi:

Przejeżdżając  przez Orunię,   Traktem Świętego Wojciecha  bardziej skupiam się na drodze, niż na podziwianiu okolicy znanej mi z dzieciństwa. Trzeba być idealnym kierowcą , wprost mistrzem slalomu, żeby ominąć te wszystkie dziury. Zrobić to tak umiejętnie, żeby  podczas  omijania jednej dziury nie wpaść w drugą. Zresztą stan naszych dróg chyba wszędzie jest taki sam. Tylko, że wszystkie drogi nie prowadzą do pięknego Gdańska, a Trakt Świętego Wojciecha prowadzi.

W ubiegłym tygodniu zrobiłam inaczej, porzuciłam auto na parkingu koło poczty  i przeszłam się  do parku.

To był fajny spacer . Naładowana pozytywnie, schodziłam już ze schodów, kiedy zerknęłam na ulicę.

Bilbord na bilbordzie.  No tak reklama, otacza nas wszędzie. Włączysz telewizor, nie oglądniesz spokojnie filmu, bo kilkanaście razy przerwany jest przez reklamę. Otworzysz komputer- reklama, otwierasz skrzynkę na listu wysypują  się ulotki.

Zaczęłam się zastanawiać, czemu mają służyć bilbordy?

Nie skończyłam marketingu, nie znam się na reklamie. W odróżnieniu od wielu polaków, którzy znają się na wszystkim, a szczególnie na polityce, nie znam się , nie wiem.  Tylko, że ja  w tej swojej niewiedzy jestem jednak estetką . I widok taki działa na mnie wprost odrażająco.

Wytężam swoje szare komórki. A może bilbordy zostały wymyślone przez firmy ubezpieczeniowe? Jedziesz sobie autem, zapatrzysz się na pięknego modela reklamującego dżinsy – i bum, wjeżdżasz komuś w kuper, jaki kuper, w tył auta.  Chyba taka opcja bardziej grozi panom . Wszak panowie są wzrokowcami.  Idąc tym tokiem myślenia, na bilbordzie musiałaby widnieć piękna kobieta. Modelka o nieskazitelnej figurze z nogami do nieba i pięknymi dużymi oczami, oczywiście w koronkowej bieliźnie znanej firmy.

Kierowca -Pan zamiast obserwować ruch na drodze, wbija wzrok  w modelkę umieszczoną na bilbordzie i kolejne bum. No chyba, że jedzie ze swoją partnerką życiową, wtedy jest zakaz  oglądania reklamy. Kobiety są zazdrosne, zdolne do wydrapania oczu jeśli będziesz oglądał się w jej obecności za szczuplejszą kobietą. Swoją drogą tymi pięknymi modelkami tylko stresują nas kobiety.  Potem dieta, i szklanka wody na kolację zamiast ………hmm.

Ponieważ myślenie ma przyszłość- myślę dalej, bardziej intensywnie. Może  takie bilbordy  są alternatywą na zagospodarowanie terenu.

Miasto  nic nie musi robić,  zbierze kasę za reklamę a, że szpeci, a kogo to w końcu obchodzi? Liczy się kasa.

Żeby nie było, że się czepiam i czepiam . Zaczęłam szukać pozytywów. Eureka. Jest z tego korzyść. Teraz jadąc Traktem jestem poinformowana, że w markecie mogę kupić bezpestkowe winogrona za 5 zł z jakąś  końcówką. A może zdecyduję się na drzwi, które w naturze są eleganckie. Kto wie co człowiekowi przyjdzie do głowy jadąc do Gdańska.

+ Dodaj komentarz (-) Anuluj

Komentarze (6) »

Uwaga! Jeśli chcesz aby przy komentarzu pojawiła się nazwa użytkownika musisz być zalogowany. Jeśli nie masz jeszcze konta - zarejestruj się.

Proszę odczytaj kod potwierdzający z obrazka i wpisz w pole poniżej. Wielkość liter nie ma znaczenia. Jeśli masz problem z odczytaniem kodu, wczytaj nny obrazek

Ostatnia sobota czerwca

Sobota, 21:35, 25/06/11, tagi:

Ostatnia  sobota czerwca, ukryty w pięknym zielonym lesie duży parking, gdzieś w połowie drogi między Sobieszewem a Krynicą Morską. Parę samochodów i autobus z którego wysypali się rozbawieni obcokrajowcy. Przy wjeździe drewniany stół i ławy. Obsiedli go wycieczkowicze. Piknikują. Jedzą, piją, żartują. Pstrokaci jak papugi są tacy beztroscy. Pobliskie ławki okupowane przez wygrzewające się w słońcu niczym leniwce koty.

Po porannym deszczu powietrze stało się rześkie. Jest ciepło ale nie ma upału. Jasno niebieskie niebo upstrzone kłębkami waty. Słońce bawi się liśćmi brzóz. Lekki powiew wiatru szeleści. Sielankowy nastrój udziela się wszystkim. Parkingowy ziewa inkasując należność.

Wiedziałam gdzie przyjechałam, pozostali również. Przekraczam bramę dzieląca dwa światy – żywych i umarłych. Znika uśmiech z twarzy, zastępuje go rosnąca z każdą chwilą zaduma i osłupienie.

Obóz koncentracyjny w Sztutowie istniał od 2 września 1939 roku do 9 maja 1945 roku. Trafiło do niego około 110 tysięcy więźniów z 25 krajów. Najwięcej Polaków, Żydów i Rosjan. 65 tysięcy pozostało tu na zawsze.

Po obozie pozostała jedynie namiastka. Muzeum zajmuje 20 hektarów,obóz zajmował 120. Przy bramie wejściowej niskie brązowe baraki otoczone drutem kolczastym  w których kiedyś znajdowała się kantyna i administracja. Obecnie umieszczono  tam  ekspozycję -  pół miliona par obuwia odebranego więźniom przybyłym do obozu. Na środku w hołdzie ktoś położył białą różę. Wygląda niesamowicie świeżo na tej olbrzymiej stercie poczerniałych butów.

Drewniana konstrukcja dzieli obóz na dwie części. To bramą Śmierci. Pod wycelowanymi przez SS karabinami, wśród wściekłego szczekania niemieckich owczarków, obelg, niejednokrotnie razów pałką, nowo przybyli oczekiwali na przyjęcie do obozu. W upale, deszczu lub na mrozie. Kilkanaście godzin. Swą ludzkość zostawiali za bramą.

Zabierano im wszystkie rzeczy osobiste. Przeprowadzając upokarzające badania lekarskie pozbawiano ich godności. Jednym ze sposobów „powitania” było wymierzenie 25 uderzeń batem na specjalnym stołku zwanym „kozłem”. Sześć pomieszczeń baraku zajmowały specjalne cele zwane bunkrami. Bez okien, zupełnie ciemne. Tam trafiało się za złamanie regulaminu. O chlebie i wodzie, nawet na kilkanaście dni.

Kolejne baraki. Wąski korytarz wyłożony deskami. Każdy krok powoduje skrzypienie. Z sufitu łuszczy się farba. Specyficzny zapach. W takim baraku mieściło się ponad 200 więźniów. Na jednego przypadało 48 centymetrów kwadratowych powierzchni. Ciężko pracowali, a kiedy przychodziła noc leżeli na trzypiętrowych łóżkach zbitych z drewna, po czterech na każdej pryczy. Bici, poniewierani, wygłodniali, czekali na nieuchronną śmierć.

Na ścianach dokumenty, zdjęcia. Wyryte numery obozowe więźniarek z datami osadzenia w Stutthofie. W kolejnym baraku wystawa rzeźby. Bardzo  realistyczna i sugestywna. Wychudzone ciała, powiązane sznurem dłonie, z wypisanym  na twarzy bólem i cierpieniem. Wychodzę pośpiesznie.

Spoglądam na niebo. Sczerniało. Słońce boleśnie odbija się od obłoków. Świat stał się czarno biały. Czuje jakby to był mroźny styczniowy dzień, a nie początek lata. Lecz ten mróz jest we mnie. Zamilkłam, nie umiem już mówić.

Patrzę w stronę ściany brzóz. To nie szelest wiatru, to płacz. Brzozy płaczą.  Widziały to okrucieństwo. Wiotkie gałązki obsypane jasnozielonym listowiem wplątują się w drut kolczasty. Dobrotliwy ciepły wiatr, podmuchem próbuje je uwolnić, ale one mocno wplątane zostaną tak na zawsze. Zrosną się z drutem.

Powolnym krokiem dochodzę do szpitala i komory gazowej. Nie potrafię tam wejść. Już nie chcę. Nie jestem w stanie. To za dużo.

Za komorą gazową ustawione na krętych wąskich torach dwa wagony – element charakterystyczny obozu. Służyły do przewozu więźniów. Żywych i umarłych. Nieopodal schowana w zieleni  i białych konarach brzóz szubienica. I ten szelest. Szloch?

Wracamy z synem do auta. Powoli, nie śpiesząc się. Już nikt do nikogo się nie uśmiecha. Nachodzi mnie refleksja - jak człowiek drugiemu człowiekowi może zgotować taki los?

Wyjeżdżamy z parkingu. Po chwili odwracam głowę, obóz niknie za zieloną kurtyną ze świerków, sosen i brzóz.Pisząc to zastanawiam się nad jednym - przecież  głowy państwa odwiedzają takie obozy. Zwiedzają, składają kwiaty, a mimo to na świecie toczy się tak dużo wojen. Dlaczego?

 

Ostatnia sobota czerwca

Ostatnia sobota...

Ostatnia sobota czerwca

Ostatnia sobota...

Ostatnia sobota czerwca

Ostatnia sobota...

Ostatnia sobota czerwca

Ostatnia sobota...

+ Dodaj komentarz (-) Anuluj

Komentarze (1) »

Uwaga! Jeśli chcesz aby przy komentarzu pojawiła się nazwa użytkownika musisz być zalogowany. Jeśli nie masz jeszcze konta - zarejestruj się.

Proszę odczytaj kod potwierdzający z obrazka i wpisz w pole poniżej. Wielkość liter nie ma znaczenia. Jeśli masz problem z odczytaniem kodu, wczytaj nny obrazek

Czy Orunia jest już gettem

Piątek, 16:49, 24/06/11, tagi:

Jak donosi portal Trójmiasto  władze miasta Gdańsk zapowiedziały podwyżki mieszkań komunalnych. Do chwili obecnej opłaty za czynsz były zależne od tego w jakiej strefie się mieszkało i tak;  w pierwszej strefie płaciło się 5,84 zł za m kw- lub 6,50zł za m kw., w VI strefie – 4,08zł za m kw.

Nasz kochany prezydent miasta p  Paweł Adamowicz zdecydował, że czynsz należy  ujednolicić  dla wszystkich . Od 1 września będzie  wynosił 10,20 za m kw., a więc  prawie 100% podwyżki.

Od kogoś trzeba ściągnąć na kolejny pomnik, a może uzbiera się na pomnik- dźwig Stoczniowców. Najpierw Rada Miasta pozwoliła na to, żeby dźwig poszedł w prywatne ręce, teraz za ogromną kwotę go wykupi. Paradoks goni paradoks.

Nie sądzę , żeby pieniądze z podwyżek czynszu, były  przeznaczone na  remonty. Przez całe moje życie, doczekałam się od Administracji Budynków jednego remontu. Pewnej  zimy zepsuł się piec. Administracja, go zdemontowała  i dopiero po dwóch tygodniach udało im się naprawić. Zimą,  zostaliśmy bez ogrzewania.  Od tej pory remonty robimy sami.

Zmieniliśmy  tynki i okna na  plastikowe, a kiedy wygospodarowaliśmy pomieszczenie na łazienkę, podniesiono nam czynsz.  Nawet nie widziałam, że w XXI  wieku łazienka jest luksusem.

Pan Adamowicz bardzo szczegółowo rozpisuje się na temat podwyżek  na portalu społecznościowym FB.  Nie ukrywam,  nie jest on moim ulubieńcem,  może dlatego  nie potrafię być obiektywna.

W swoich wywodach p Paweł Adamowicz  pięknie pisze o niemożności   dokonania remontów, o zaleganiu  lokatorów z opłacaniem czynszu, o eksmisjach.

Zastępca prezydenta p Maciej Lisicki proponuje  zbudowanie osiedla  kontenerowego dla biednych. Wstępne propozycje są dwie - okolice rafinerii lub śmietniska na Szadółkach. Ludziom,którym nie udało się życiowo, zbudujemy getto, najlepiej za drutem kolczastym. Niech nie wychodzą. I tak się teraz zastanawiam w jakich warunkach mieszka pan Lisicki, może zechce zamieszkać w takim swoim „pomyśle”.

W wywiadzie dla Dziennika Bałtyckiego udzielonego w dniu 14.12.2010 p. Lisicki powiedział cyt. „Miasto nie ukrywa, że idea reformy jest jasna - chodzi o pozbycie się z zasobu komunalnego osób, które stać na opłacanie własnych czterech kątów.
Bogatych najemców w ogóle nie powinno być w lokalach komunalnych. Czynsze pójdą im w górę, więc albo mieszkanie wykupią albo do widzenia ”

Bogaci najemcy na Oruni? Skąd w panu Lisickim takie przekonanie. Domniemani  bogacze wyprowadzą się z mieszkań komunalnych. Założenie może nawet prawidłowe. Tylko  w swoich rozważaniach zastępca prezydenta   nie zadał sobie trudu, i nie zastanowił, co z tymi biednymi, których nie stać na wykup, a zostaną z wysokimi czynszami? Przestaną płacić. No tak zapomniałam do getta z nimi, do kontenerów wybudowanych przez miasto.  Na Szadółki pozbyć się jak śmieci.

W dzisiejszych czasach  nie ma stabilizacji finansowej. Masz pracę stać ciebie na czynsz- tracisz ją, nie płacisz, bo nie masz z czego. W oczach pana Lisickiego, skoro nie płacisz stajesz się patologią.

Moja wiedza na ten temat jest niewielka, oparta nie na liczbach, ale na tym co się dzieje w moim otoczeniu. Fakt niezaprzeczalny nie tylko na Oruni znajdują się mieszkania kwaterunkowe. Ale    kiedy czytam te wszystkie artykuły i te dziwne komentarze  robi mi się najzwyczajnie smutno.  Rządzą naszym miastem ludzie pozbawieni empatii.

Na Oruni  pozostali przeważnie ludzie starci, emeryci. To są ludzie, spracowani, schorowani, zmęczeni życiem. I nie dam sobie wmówić, że na Oruni mieszka patologia. Ludzi pijących piwo pod sklepem monopolowym można spotkać wszędzie.

Moja mama ma 1100 zł emerytury. Kiedy z nią rozmawiam na ten temat, uśmiecha się do mnie i mówi, dziecko ja byle jaką emeryturę mam, ale czy ty doczekasz swojej?

Mama za mieszkanie płaci 250zł. Porównując do opłat związanych z moim mieszkaniem, za które płace 820 zł (czynsz, ryczałt za ogrzewanie i wodę), opłata wydaje się niewielka. Ale to bardzo złudne. Do tej kwoty należy jeszcze dodać zakup opału. Koszt opału  (węgiel i koks) to kwota rzędu  3000zł rocznie. Z każdej miesięcznej emerytury musi odłożyć 250zł , żeby móc uzbierać na opał. Z prostych wyliczeń wynika , że czynsz jej  mieszkania, jeszcze przed podwyżką  wynosi  500zł.

500 zł za mieszkanie; bez ciepłej wody i z ogrzewaniem etażowym. Gdzie śmierdzi stęchlizną i wilgocią.  Z opinią sanepidu, o stężeniu grzyba przekraczającym dozwolone normy.

Opłaty za prąd  i gaz 100zł. Opłaty za telefon 50 zł. Ile zostało emerytury?- 450zł.

Pracowała ciężko w pralni w Domu Dziecka,  zachorowała na reumatyzm. Czy z tej wielkiej emerytury stać ja na wykupienie lekarstw? Moja mama nie zalega z czynszem. To kobieta starej daty, najpierw opłaty a potem co zostanie, jest na życie. Wychowała nas troje, obliguje nas to do pomocy. Ja i moje rodzeństwo wiem o tym. Tylko tak czasem zastanawiam się gdzie w tym wszystkim jest nasze państwo?

Czytałam sugestie pana Adamowicza na  FB , że ludzie powinni zamieniać się na mieszkania o mniejszym metrażu. No tak po co kobiecie samotnej po śmierci  ojca mieszkanie dwupokojowe o metrażu 50m. Jest takie stare mądre powiedzenie „starych ludzi i drzew się nie przesadza”.

Do czego  zmierza nasze miasto,  państwo?

 

+ Dodaj komentarz (-) Anuluj

Komentarze (8) »

Uwaga! Jeśli chcesz aby przy komentarzu pojawiła się nazwa użytkownika musisz być zalogowany. Jeśli nie masz jeszcze konta - zarejestruj się.

Proszę odczytaj kod potwierdzający z obrazka i wpisz w pole poniżej. Wielkość liter nie ma znaczenia. Jeśli masz problem z odczytaniem kodu, wczytaj nny obrazek

Dla Ciebie -tato

Czwartek, 09:59, 23/06/11, tagi:

Życie to jest teatr, gdzie każdy  ma przydzieloną rolę życia.

Ojcowie są niedoceniani, ważniejsza jest matka. Pełnią niejako rolę drugoplanową. Bardzo często służą za stracha na wróble. Kiedy coś przeskrobiemy,  dostaniemy złą ocenę w szkole, matka mówi ”poczekaj niech przyjdzie ojciec, on z tobą inaczej porozmawia”.

Ojcowie, tatowie.  Doceniamy, iż często za późno.

Mój ojciec.

Był zwykłym a zarazem niezwykłym człowiekiem. Niski mężczyzna z wielkim brzuchem. Ubrany zawsze po roboczemu, w koszulę flanelową w kratkę, a gdy było zimno nosił kufajkę. Głowę chronił beret z antenką. I nigdy nie rozstawał się ze swoją skarbnicą - torbą z narzędziami.

Był małomówny, ale spojrzenie jego dobrotliwych oczu mówiło wszystko. Lubił zaglądać do kieliszka. W tamtych czasach tak płaciło się za naprawę kranu, kaloryfera.  Mimo tego wszystkiego był dla mnie najlepszym człowiekiem na świecie. Żadne słowa, przymiotniki nie przekażą dobroci, uśmiechu jakim mnie częstował.  Zmarł w styczniu 2010 roku.

Zachorował na raka krtani. Po operacji nie mówił, ale to nie rak był przyczyną śmierci. Pod koniec życia, z powodu biodra jeździł na inwalidzkim wózku. Kiedy przyjeżdżałam do rodziców, siedział przeważnie w pokoju przy dużym kaloryferze w dresie i wełnianych grubych skarpetach. Stale było mu zimno. Podnosił rękę na przywitanie . Nie miało znaczenia, że nie mówił, wyraz jego oczu mówił za niego. Byłam u rodziców dwa razy w tygodniu, a on cieszył się z każdej mojej wizyty. Podczas moich opowieści, jak jego „Giniek” ( bo tak mnie nazywał)   radzi sobie na swoim,  śmiał się i płakał razem ze mną.

Kiedy wpadłam w tarapaty finansowe, ramieniem szturchał mamę - daj jej - i moja mama wyciągała  niewielką kwotę pieniędzy, i wciskała mi do torebki. Nie używaliśmy górnolotnych słów w stylu kocham ciebie, choć może pod koniec padało ono częściej. Teraz wiem, że mówiłam to za rzadko. Jest już za późno. Mam nadzieję, że wiedział, że jest dla mnie kimś ważnym, kimś kogo kocham bezgranicznie.

W dniu kiedy poczuł się źle, postanowiłam nocować u rodziców. Wcześniej nigdy tego nie robiłam, choć zawsze ciągnęło mnie do rodzinnego domu na Oruni. W nocy zabrało go pogotowie. Pojechałam do niego rano. W dużej kilkuosobowej białej sali, leżał  przypięty pasami, a ja nie potrafiłam mu pomóc. Tego dnia odwiedzałam go trzykrotnie. Wieczorem podałam mu kolację. Chleb posmarowany cienko masłem z wędliną. Jadł  łapczywie, pośpiesznie, jakby chciał najeść się na zapas. Wydawało mi się, że jego stan się unormował, nie miał duszności.  Postanowiłam wrócić do domu, podeszłam do drzwi, odwróciłam się.

- Tato, przyjadę do Ciebie jutro, dam ci śniadanie - jak zwykle kiwnął mi ręką. Miał spokojne oczy.

Zadzwoniłam do brata - jest lepiej, nie przyjeżdżaj - zasugerowałam. Postanowiliśmy, że razem przyjedziemy jutro. Tylko, że tego  jutro dla mojego ojca już nie było. Nie zdążyłam.

Weszliśmy na salę. Puste zaścielone łóżko. Wąski korytarz szpitalnego oddziału, i my szukający w pośpiechu lekarki. Siedziała w gabinecie lekarskim między grupą innych lekarzy. Spokojnym głosem powiedziała co się stało. Nie potrafiłam jej słuchać , nie pamiętam szczegółów rozmowy, usiadłam przy jej biurku, nie mogłam opanować łez . Zaczęło prześladować mnie jedna myśl - nie zdążyłam mu dać śniadania - tak jakby to śniadanie miało uratować mu życie.

Dzień pogrzebu. Stałam przy nim blisko, nie potrafiłam płakać. Był jedyną osobą z którą po śmierci potrafiłam się pożegnać. Zostałam z nim do końca. Do momentu wyniesienia trumny. Tylko tyle mogłam dla niego zrobić.

Ps . Bardzo mi Ciebie brakuje.

I kiedy czasami słyszę, że nie ma się dla niego czasu, że nie wie się co ma mu się powiedzieć. Denerwuję się, bo ja chciałabym z nim rozmawiać, chciałabym, żeby był, żeby kiwnął mi ręką, tak po prostu tak zwyczajnie.

Wszystkim tatom z okazji ich święta  życzę kochanych dzieci.

+ Dodaj komentarz (-) Anuluj

Komentarze (3) »

Uwaga! Jeśli chcesz aby przy komentarzu pojawiła się nazwa użytkownika musisz być zalogowany. Jeśli nie masz jeszcze konta - zarejestruj się.

Proszę odczytaj kod potwierdzający z obrazka i wpisz w pole poniżej. Wielkość liter nie ma znaczenia. Jeśli masz problem z odczytaniem kodu, wczytaj nny obrazek

Dzieciństwo

Wtorek, 17:07, 21/06/11, tagi:

Zazdroszczę ludziom, którzy pamiętają swoje dzieciństwo. Ja nie pamiętam. Czy to oznacza, że młode lata upłynęły mi beztrosko i sielankowo? Pamięta się raczej to co złe, bolesne, przykre niż to co dobre, więc moja niemożność zajrzenia w przeszłość wynika z zawodnej pamięci.

Moja siostra jest osobą skrytą, małomówną. Przypomina w tym ojca. Matka Polka. Jakiś czas temu, podczas spotkania rodzinnego, bratowa Jadwiga spytała ją o wspomnienia z dzieciństwa. Aby jakoś wybrnąć z sytuacji, absolutnie nikogo nie urazić, zażartowała, że byłam skarżypytą. Fakt. Jej stałym obowiązkiem było pilnowanie mnie. Wiele raz prosiła abym nie mówiła Mamie o tym, czy o tamtym. Obiecywałam ale nigdy nie dotrzymałam słowa. Podobno, już od progu zdawałam relację. Na całe szczęście, wyrosłam z tego, tak jak wyrasta się z dziecięcych ubrań.

Każde lato spędzaliśmy u rodziców mojej mamy. Wieczornym pociągiem do Łodzi Kaliskiej telepaliśmy się na wieś. Wtedy większość podróżowała pociągami. Mało kogo było stać na własne auto. Bagaże i mniejsze dzieci wrzucało się przez okna, zażarcie walczono o miejsca w przedziałach. Pechowcy, ściśnięci jak sardynki okupowali korytarze, a nie rzadko i
ubikacje. Kiedy byliśmy starsi, mój brat jechał do Gdyni, zajmował cały przedział ,a my dosiadaliśmy się w Gdańsku.

W środku nocy mama z trójką zaspanych maluchów wysiadała na pustym o tej porze peronie w Sierpcu. Letnia noc pachniała sianem, dźwięczała świerszczami. Na wschodzie widać już było zapowiedź dnia. Przechodziliśmy przez pusty budynek dworca, a tam czekał na nas dziadek Czesław, który wiózł nas do Borkowa wozem zaprzęgniętym w konia. Nie spałam. To dopiero była podróż.

Dom dziadków stał na końcu wsi, pod lasem. Drewniany, pobielony wapnem, pokryty złotą strzechą. Okna wychodziły na niewielki ogród w którym rosły malwy. Prosto z podwórza wchodziło się do kuchni, w której stał kredens, stół i piec etażowy. Żeby  napić się rano herbaty, najpierw trzeba było rozpalić. Latem paliło się drzewem z lasu, przeważnie brzozą. Z kuchni wchodziło się do pokoju. Na jego środku stał okrągły, drewniany stół, przykryty białym obrusem zrobionym z kordonku. Pod ścianą stało duże łóżko na które babcia składała wszystkie pierzyny i poduszki. Okrywała to na dzień przykryciem. Nigdy się do tego nie przyznałam ale uwielbiałam wskakiwać na ten kopiec i mościć się w powstałym pod moim ciężarem lejem.

Na środku podwórka stała ogromna drewniana stodoła, nieopodal której stał wychodek. W jego drzwiach było wycięte serduszko. Niesamowitą atrakcją była studia. Obok niej, na płycie betonowej, stało metalowe wiadro, przymocowane łańcuchem do korby. Mieliśmy zakaz zbliżania się, lecz niesforni, nigdy tego zakazu nie przestrzegaliśmy. Babcia wpadała w panikę, aż w końcu zamykano otwór studni. Dom moich dziadków już nie istnieje - spalił się.

To była typowa polska wieś. Z drogą polną, jednym sklepem na początku wsi i okazałym domem sołtysa. Sklep otwierano wtedy kiedy przychodzili ludzie. Chleb był jak koło młyńskie i niesamowicie pachniał. Nie raz przykładałam grubą pajdę do nosa i wąchałam ten zapach wsi. O piętkę toczono boje. Posmarowana grubo masłem i przyprószona cukrem smakowała niczym ambrozja.

Byłam oczkiem w głowie babci Wiktorii. Pamiętam ją jako dobrotliwą kobietę o spracowanych dłoniach. Pochylona nad tarką, w fartuszku w małe niebieskie kwiatki, tarła ziemniaki na ulubione placki ziemniaczane.

Dziadek był zwolennikiem Piłsudskiego. Zamęczał dzieciarnię opowieściami o wojnie, tylko, że my wtedy nie chcieliśmy go słuchać.

Zagrodę dalej mieszkała siostra mamy Zofia. Miała sześcioro dzieci.Dla nas wtedy, ważniejsze było to co na podwórku, kaczki, kury i cały ten wiejski inwentarz. Pamiętam jak podglądałam babcie jak doi krowy. Wieczorem wchodziła do obory, siadała na małym krzesełku, ciągnęła krowę za cycki  (bo tak to kiedyś rozumowałam), a mleko wpadało do wiadra. Mleko nie z butelki, ciepłe z pianą, która tworzyła podczas dojenia.

Na tej wsi, po raz pierwszy się zakochałam, a mój brat poznał miłość swojego życia. Teraz najbardziej brakuje mi  opowieści dziadka, zapachu wsi  i placków mojej babci. Czas beztroski bezpowrotnie minął, kiedy poszłam do szkoły podstawowej nr 16.

Zdjęcia

Dzieciństwo

Dzieciństwo

Dzieciństwo

Dzieciństwo

+ Dodaj komentarz (-) Anuluj

Komentarze (0)

Uwaga! Jeśli chcesz aby przy komentarzu pojawiła się nazwa użytkownika musisz być zalogowany. Jeśli nie masz jeszcze konta - zarejestruj się.

Proszę odczytaj kod potwierdzający z obrazka i wpisz w pole poniżej. Wielkość liter nie ma znaczenia. Jeśli masz problem z odczytaniem kodu, wczytaj nny obrazek

 

Strona 3 z 5

12345

REKLAMA

REKLAMA