Bądźcie aktywni, ale na moich warunkach

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2010-12-10 14:49:00

O tym, czemu „imponujące zbiory w mieście” nie dotyczą Oruni oraz dlaczego nie ma co liczyć tutaj na większe inwestycje opowiada Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska. A także: o „bizantyjskich budowlach”, konsultacjach społecznych raz na cztery lata, radach osiedli bez mocy sprawczej i pieniędzy, niskim poziomie obywatelskości i utopijnym pomyśle budżetu partycypacyjnego.

Panie prezydencie, miał Pan chyba wielkie szczęście, że prezydent Komorowski, który niedawno odwiedził Orunię, nie zdecydował się na dłuższą wycieczkę po tej dzielnicy...
Wizyty Vip-ów, zwłaszcza głowy Państwa, zwykle odbywają się w dużym tempie i zawsze brakuje czasu na wiele spraw. Od początku było wiadomo, że jest to wizyta związana z odsłonięciem pomnika Tatara. Być może w przyszłości prezydent Polski będzie odwiedzał Gdańsk częściej, w tym także i Orunię.

Panie prezydencie, Pan wie, że w poprzednim pytaniu chodziło o coś innego. Taka sytuacja: prezydent Komorowski decyduje się na dłuższy spacer po Oruni. Pan jako włodarz miasta nie wstydziłby się tych widoków, które głowa Państwa musiałaby tutaj oglądać?
Każde miasto w Polsce ma dzielnice w lepszym i gorszym stanie. Gdańsk nie jest pod tym względem żadnym wyjątkiem.

W krajach Unii Europejskiej bardzo popularna jest doktryna tzw. zrównoważonego rozwoju. Widzi Pan jak wygląda Trakt Św. Wojciecha, nieremontowane od końca wojny kamienice, puste place. Czy chce Pan przekonać oruniaków, że przez ostanie lata ich dzielnica rozwijała się tak szybko jak pozostałe części Gdańska?
Warto sobie uświadomić – może nie do wszystkich to dociera - że Gdańsk jest miastem na dorobku. Podobnie jak i np. Warszawa, która jest najbogatszym miastem w Polsce. Zasada zrównoważonego rozwoju jest oczywiście słuszna. Natomiast nie jest ona możliwa do zrealizowania w czasie jednej, a nawet trzech czy czterech kadencji. To jest pewien kierunek zmian. Takich dzielnic, których infrastruktura jest mocno zużyta, Gdańsk ma wiele. I tutaj Orunia nie jest wyjątkiem. Oczywiście staramy się w każdej kadencji, aby coś się na tej dzielnicy zmieniało.

To porozmawiajmy chwilę o tych zmianach. W niedawnym przemówieniu przed Radą Miasta Gdańska mówił Pan: „Ta kadencja to będzie kadencja szczególna. Czekające nas cztery lata, które na trwałe zapiszą się w historii Gdańska. W minionych kadencjach ciężko pracowaliśmy nad przygotowaniem wielu kluczowych dla miasta inwestycji. Zabiegaliśmy o dotacje unijne. Można powiedzieć, że był to czas siewu. Teraz nadszedł czas zbiorów. Imponujących zbiorów”. Panie prezydencie, niech Pan opowie o oruńskich zbiorach.
Można upraszczać rzeczywistość, można ją i naginać. Ale żeby dobrze odpowiedzieć na to pytanie i tym samym przedstawić Pana Czytelnikom mechanizmy rozwoju miasta, należy powiedzieć dwa zdania więcej. Każde miasto, zwłaszcza duże, zaczyna swoją naturalną przebudowę od uporządkowania swojej infrastruktury o charakterze kluczowym, strategicznym. Mam tu myśli m.in. centralny układ drogowy, gospodarkę wodnościekową, gospodarkę śmieciową, a w naszym przypadku, jeszcze gospodarkę antypowodziową. I w pierwszej kolejności największe nakłady idą na realizację tych elementów. Te inwestycje służą wszystkim mieszkańcom miasta, również i orunianom. Oczywiście ta infrastruktura nie jest równomiernie rozłożona w całym mieście. Ponieważ jedne dzielnice są peryferyjne, inne centralne. Nikt nigdzie na świecie nie zarządza miastem na zasadzie: zostawiamy centralny układ komunikacyjny i dokonujemy rewitalizacji jednej czy dwóch dzielnic.

A wracając do „oruńskich zbiorów”...
No właśnie. Mam dla Oruni odpowiedź, jak dla każdej innej dzielnicy. Chciałbym, aby orunianie wybrali radę osiedla. I właśnie to środowisko plus inni, aktywni orunianie, wszyscy razem powinni usiąść do jednego stołu z radnymi, z prezydentem miasta, z urzędnikami. A później, wśród wielu swoich oczekiwań, ustalić zestaw małych, średnich, wielkich inwestycji i remontów, a także ich kolejność. Musimy razem zastanowić się, co w latach 2011-14 zrobić na Oruni. To powinno być wydyskutowane z aktywnymi obywatelami. Nie chcę sam o tym decydować i uszczęśliwiać ludzi na siłę.

Jeden z naszych czytelników pyta: Panie prezydencie, wie Pan, ile wyremontowano w obecnym roku metrów ulicy na Oruni?
No proszę Pana. Nie wiem. Od tego są dane, do których można sięgnąć.

200 metrów i...
Czytelnikowi warto przypomnieć, że miasto nie jest federacją dzielnic. To nie jest tak, że ilość pieniędzy wydanych na remonty czy inwestycje ma związek z liczbą ludności czy liczbą podmiotów gospodarczych, działających w dzielnicy. Gdyby tak było, to, uwaga – nigdy nie zostałaby zbudowana kanalizacja sanitarna i wodociągowa w takich mniejszych dzielnicach jak Św. Wojciech, Olszynka, a także w niektórych fragmentach Oruni czy Ujeściska. Dlaczego? Bo koszt przyłączenia jednego gospodarstwa jest tak wysoki, że z punktu widzenia poniesionych nakładów, byłoby to nieopłacalne. Ale my to robimy, ze względu na społeczne uzasadnienie.

Panie prezydencie, mówimy o inwestycjach drogowych. Wystarczy przejechać się po centrum Gdańska, Suchaninie, Wrzeszczu – widać, że na wielu ulicach pracują ekipy robotników. Tymczasem na Oruni mówimy o remontach rzędu 200 metrów rocznie. Dziwi się Pan, że wielu oruniaków ogarnia pusty śmiech jak słyszą deklaracje o „imponujących zbiorach” w mieście. Przecież Orunia stanowi część Gdańska od 1933 roku, więc Pana słowa dotyczą także i tej dzielnicy.
Ja się nie śmieję. Zbyt dobrze znam miasto i potrafię sięgnąć do odpowiednich danych. Łatwo stwierdzić jaka jest ranga ulicy z punktu widzenia ilości samochodów, przejeżdżających po niej na dobę. I powiedzmy sobie wprost: zawsze będzie tak, że najpierw remontowane będą ulice o największym natężeniu ruchu...

Tak jak Trakt Św. Wojciecha?
Przecież były fragmenty remontowane. I trzeba te prace kontynuować. W tej kadencji będzie to robione. Niektórzy spośród nas patrzą tylko przez pryzmat swojej ulicy. Mają do tego prawo! Ale z kolei, po to mnie wybrano, abym patrzył na miasto jako całość.

Niektórzy urzędnicy przyznają nieoficjalnie, że miasto nie ma pomysłu na Orunię. Pan ma taki pomysł?
Nie ma czegoś takiego jak pomysł na dzielnicę. W poprzedniej kadencji powołałem zespół, który ma zająć się pracą nad rewitalizacją Oruni. To jest grupa urzędników, która korzysta z doświadczeń zespołu pana Sulikowskiego, a więc doświadczenia nabytego przy rewitalizacji Letnicy. Druga ważna sprawa, znowu wracam do aktywnych grup obywateli – to oni są partnerem dla prezydenta i jego agend. I jak Pan mnie pyta o pomysł na Orunię, to ja mogę odwrócić to pytanie i spytać: A jaki pomysł mają aktywni mieszkańcy tej dzielnicy? Tu musi być sprzężenie zwrotne między projektami prezydenta miasta, a właśnie pomysłami aktywnej grupy mieszkańców.

A poza tym nie przesadzajmy – to nieprawda, że na Oruni nic nie robimy. Przypomnę, że podczas miejskiej inauguracji roku szkolnego w Szkole Podstawowej nr 16 przy ul. Ubocze 3 otwarto supernowoczesny kompleks sportowy. Był on wybudowany ze środków Miasta kosztem ponad 3,5 miliona złotych. Gdański Zarząd Nieruchomości Komunalnych i Referat Rewitalizacji na moje osobiste polecenie remontują Kuźnię na Oruni na potrzeby centrum aktywizacji społecznej.

Miasto prowadzi rozmowy z wielkimi firmami, które szukają przestrzeni w Gdańsku, gdzie mogłyby zainwestować swoje pieniądze. Czy według Pana, któraś z takich inwestycji mogłaby trafić na Orunię? I tym samym ożywić tę dzielnicę?
Firmy, o których Pan mówi, lokalizują swoje siedziby w biurowcach. To są tak naprawdę fabryki XXI wieku. I dzisiaj tej przestrzeni biurowej na Oruni nie ma. Pytanie, czy może powstać? Zależy to od wielu czynników. Miasto może do pewnego momentu sterować, ułatwiać pewne procesy. Ale ostateczne decyzje i tak będą należeć do prywatnych inwestorów. Trzeba sobie uczciwie powiedzieć: w pierwszym rzędzie deweloperzy inwestują przy głównych ciągach komunikacyjnych, niedaleko lotniska, blisko uczelni wyższych. A więc na Przymorzu, w Oliwie, we Wrzeszczu. Orunia tych kryteriów dzisiaj nie spełnia. To nie oznacza, że jej szansę są przekreślone. Ale trzeba trzeźwo patrzeć – ta dzielnica nie ma przewag konkurencyjnych. Dlatego wątpię, aby w najbliższej przyszłości powstały tutaj biurowce. Przestrzeń Oruni przecięta jest układem drogowym i kolejowym. Na części jej terenów jest dość wysoki poziom wody gruntowej. To wszystko są okoliczności, które mogą ograniczać ekspansję inwestycyjną.

Znów pytanie od naszego czytelnika. Panie prezydencie, buduje pan Europejskie Centrum Solidarności, Teatr Szekspirowski, Muzeum II Wojny Światowej, a tymczasem w Gdańsku jest siedem miejskich basenów, wiele szkół nie ma sal gimnastycznych, brakuje pieniędzy na termomodernizacje obiektów oświatowych. Dlaczego priorytetem są wielkie, przez niektórych nazywane bizantyjskimi, budowle, a nie mniejsze, często bardziej pożyteczne dla lokalnych społeczności inwestycje?
Każdego kto mówi o inwestycjach bizantyjskich odsyłam do innych miast: Warszawy, Krakowa, czy biedniejszych Lublina i Białegostoku. Dzisiaj każde duże miasto szuka przewag konkurencyjnych. I takie „bizantyjskie” inwestycje – jak nazywa je Państwa czytelnik, ale też przedstawiciele PIS-u i SLD – wszyscy budują w całej Polsce. Co więcej, dzieje się tak w całej Europie. Zdaję sobie sprawę, że zawsze będzie toczył się spór: ile pieniędzy przeznaczamy na wielkie inwestycje, a ile np. na remont chodników w mieście.

W 2006 roku już po wyborach samorządowych podczas prezentacji swojego programu na następne 4 lata, mówił Pan o tym jak ważne będą konsultacje społeczne na temat priorytetów inwestycyjnych. I wracając do poprzedniego pytania. Panie prezydencie, nie uważa Pan, że trzeba było zapytać gdańszczan o wybór takich priorytetów, gdy decydował Pan o takiej inwestycji jak ECS?
Proszę Pana, ja tych spotkań odbywam bardzo dużo. Każdy może przyjść, każdy może zabrać głos. Ale proszę pamiętać, że prezydent Gdańska ma mandat od społeczeństwa do podejmowania decyzji. Nie da się w drodze referendum poddać pod dyskusje kwestii typu: czy budujemy ECS czy może 5000m2 chodnika w jednej dzielnicy.

Narzeka Pan często na niski poziom obywatelskości Polaków w tym i gdańszczan. Ale kiedy mieszkańcom nie daje się realnego wpływu na władzę, to nie sądzi Pan, że to może zniechęcać ludzi do aktywnego uczestnictwa w życiu społecznym? Referendum nie, budżet partycypacyjny nie...
Budżet partycypacyjny jest utopią i mitem, podnoszonym przez osoby, które często nie mają zielonego pojęcia o metodach zarządzania miastem. Każdego kto by chciał na ten temat poważnie porozmawiać, mogę zaprosić na tygodniową praktykę w Urzędzie Miasta. Aby zobaczył, o jakim poziomie złożoności mówimy. Budżet partycypacyjny może sprawdzić się być może w Szwajcarii, w Skandynawii, w tych społecznościach, których poziom świadomości, wyrobienia w sprawach publicznych jest zdecydowanie wyższy – i co ważne – w małych gminach. Nie polskich metropoliach, nie w Gdańsku. Przed nami nieco dłuższa droga. Mamy tylko dwadzieścia lat doświadczeń z demokracją lokalną!

A może jest tak, że mówi Pan gdańszczanom: bądźcie aktywni, ale do polityki się nie mieszajcie, bo ja i moi najbardziej zaufani urzędnicy najlepiej wiemy, co jest dla Was najlepsze?
To jest zarzut nieprawdziwy i nielogiczny. Co to jest społeczeństwo aktywne? Proszę nie mylić aktywności z roszczeniowością. Na zasadzie, że siedzę sobie przy komputerze i piszę: Adamowicz, zrób to i tamto! Niech Pan spojrzy, ile osób w Gdańsku należy do organizacji pozarządowych, ilu ludzi angażuje się w społeczne przedsięwzięcia. To nie jest duży procent. Droga do uobywatelnienia mieszkańców to walka z obojętnością, która nas zabija i z ignorancją. Efekty przyjdą dopiero po latach.

W Gdyni członkowie rad dzielnic mogą współtworzyć miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego. W przypadku Rady Dzielnicy „Babie Doły” projekt mieszkańców został jednogłośnie przyjęty przez radnych miasta. Wyobraża Pan sobie coś takiego w Gdańsku? Przykład Gdyni pokazuje chyba, że nie do końca u nas w Polsce jest tak źle z obywatelskością. To czemu „oni” mogą, a „my” nie?
Nie znam tej historii. Wydaję mi się to mało prawdopodobne. Nie wiem jak dużego obszaru dotyczył ten plan. Natomiast teoretycznie wszystko jest możliwe. Tylko proszę pamiętać, że w Gdańsku plany zagospodarowania przestrzennego przygotowuje Biuro Rozwoju Gdańska. I nie jest to łatwa sprawa.

W latach 2013–2014 Gdynia planuje przeznaczyć ok. 9 mln zł rocznie na własne inicjatywy rad dzielnic. I nie mówimy tu o pieniądzach „na głowę mieszkańca”. To są dodatkowe środki. Rady dzielnic będą mogły decydować o małych inwestycjach na swoim podwórku i będą miały na to pieniądze. W Gdańsku takich możliwości po prostu nie ma. Chce Pan to zmienić?
Rady dzielnic nie prowadzą samodzielnie inwestycji. Nie są niezależnymi gminami. Rada dzielnicy może sugerować wykonanie określonej inwestycji. Ale jej realizację wykonuje już Miasto. W przypadku Gdańska nie widzę w tej kadencji możliwości znacznego zwiększenia wydatków na rady osiedli.

Dlaczego?
Każdy może wejść do Internetu i zobaczyć, jak ogromny jest poziom inwestycji jest w Gdańsku. Jest wielokrotnie większy niż w Gdyni, Sopocie czy Słupsku. To wszystko wymaga koncentracji pieniędzy, a nie ich rozpraszania.

Panie prezydencie, to co właściwie mogą rady osiedli w Gdańsku? Nie mają mocy sprawczej, nie będą miały większych pieniędzy na swoje działania...
Pierwszym stopniem jest poznanie własnej dzielnicy, poznanie prawa, reguł podejmowania decyzji. A później nauczenie się trudnego procesu uzgadniania priorytetów inwestycyjnych dla swojej dzielnicy.

Panie prezydencie, w zeszłej kadencji w Gdańsku działało już kilkanaście rad osiedli. Można chyba powiedzieć, że przynajmniej niektórym z nich udało się zdobyć doświadczenie i wiedzę, o której Pan mówi. Tymczasem ilość władzy, którą dysponują rady osiedla w Gdańsku pozostaje stale na tym samym poziomie. Tu się nic nie zmienia.
Jeżeli Pan zna działalność wszystkich rad osiedli w Gdańsku, to gratuluję. Ja nie znam. Są rady bardziej aktywne i mniej aktywne. Ale pamiętajmy: to są pomocnicze jednostki, które nie zastąpią rady miasta czy prezydenta.

Dziękuję za rozmowę.