Jak walczyć z tymi złodziejami?

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2011-07-29 16:31:00

Przez cztery noce z rzędu złodzieje kradli elektryczne kable kolejowe z rejonu ulicy Sandomierskiej. Efekt? Opóźnione pociągi, opóźniony remont linii E-65, łączącej Gdynię z Warszawą. Teraz terenu pilnuje firma ochroniarska, a policja ściga nieuczciwych złomiarzy. Czy z tego typu plagą można skutecznie walczyć?

- Na Oruni na pewno działają dwie, zorganizowane grupy złodziei, którzy to co ukradną, sprzedają później na złom. Ci ludzie są znani policji, mają już kilka spraw w sądzie. Ale odpowiadają z wolnej stopy i w trakcie oczekiwania na wyrok dokonują kolejnych kradzieży. Są niereformowalni – komentuje policjant z oruńskiego komisariatu, który prosi o zachowanie anonimowości.

Zdaniem funkcjonariusza, to właśnie oni (są to mieszkańcy Oruni) mogli stać za ostatnimi kradzieżami elektrycznych kabli kolejowych. Jedna z grup to „młodzi” – najstarsi członkowie ekipy mają 22-lata. Druga skupia w sobie już bardziej doświadczonych (przynajmniej wiekiem) mężczyzn. Prokuratura stawia im m.in. zarzut kradzieży kabli telefonicznych. Ich terenem działania jest bardzo często ich własna dzielnica - Orunia.

- Oczywiście musimy mieć dowody, aby móc mówić o winie kogokolwiek. Wczoraj udało nam się przeszkodzić w kolejnej kradzieży kabli na torach. Złodzieje uciekli, ale zostawili swój łup, a także sprzęt. Mamy nadzieję, że znajdziemy tutaj ślady, które później będzie można wykorzystać podczas procesu – mówi funkcjonariusz policji.

Ostatnie „ataki” nieuczciwych złomiarzy uderzyły w pasażerów pociągów i wykonawcę, który na oruńskim odcinku remontuje linię kolejową E-65.  
- Straty finansowe to kilkaset złotych.  Ale są też kwestie dużo trudniej policzalne – każdego dnia całe ekipy musiały pracować, aby jak najszybciej naprawić to, co zniszczyli złodzieje. Mimo naszych wysiłków i tak dochodziło do 20-30 minutowych opóźnień pociągów – opowiada Leszek Lewiński, zastępca dyrektora ds. technicznych Zakładu Polskich Linii Kolejowych w Gdyni.

Wykonawca zatrudnił firmę ochroniarską. Jej pracownicy patrolują oruński odcinek, na którym od ponad tygodnia trwają już prace remontowe. Od tego czasu zrobiło się tutaj dużo spokojniej. W rejonie ulicy Sandomierskiej robotnicy demontują tory i tworzą podkłady podtorowe.

Przed komisariatem na ulicy Platynowej znaleźć można niedoszły łup złodziei – pocięte sznury kabli elektrycznych. Gdyby policjantom nie udało się przeszkodzić w kradzieży, izolacja z przewodów zostałaby wypalona, a miedź trafiłaby do punktu skupu złomu. Za kilogram takiego „towaru” można tu dostać około 18 złotych.

Pracownicy punktu skupu złomu (ale też i makulatury) na ulicy Sandomierskiej zapewniają, że nie jest możliwe, aby ktoś przyszedł do nich i sprzedał tutaj nieprzetopione kable elektryczne, czy na przykład studzienkę kanalizacyjną.
- Od każdego kto sprzedaje u nas złom spisujemy dane z dowodu osobistego. Jeżeli nie ma dokumentu, to nic u nas nie wskóra. Wszyscy wiedzą, że policja i straż kolei kontrolują punkty złomu. U nas są średnio raz w tygodniu. Ale nic nielegalnego jeszcze nie znaleźli  - tłumaczy mi jeden z zatrudnionych tu pracowników.

W ciągu dnia punkt przy Sandomierskiej średnio odwiedza kilkadziesiąt osób, które sprzedają tutaj złom i makulaturę. Najczęściej przynoszą blachę (0.58 gr za kilogram) i puszki (4 zł/kg).
- W większości są to mieszkańcy Oruni i Chełmu. Najczęściej bardzo biedni ludzie – mówią pracownicy punktu.

Udaje nam się porozmawiać z jednym z klientów skupu. Mężczyzna nie chce podawać swojego imienia i nazwiska, jest za to ksywka: „Batory”.
- Dla wielu złomiarz to od razu złodziej, a to nieprawda. Ja złom biorę z „Pewexu”, nikogo nie okradam – uśmiecha się i tłumaczy, że tak w środowisku złomiarzy mówi się na śmietniki.

- Zbieram, to co ludzie wyrzucą – puszki, makulaturę, garnki, wszystko co metalowe. Średnio mam z tego dziennie jakieś 20 złotych. Na chleb i coś do niego wystarczy – opowiada mężczyzna.

Kto więc kradnie  kolejowe kable elektryczne, studzienki, znaki i słupy drogowe (autentyczna historia z ulicy Sandomierskiej) , a nawet metalowe litery z nagrobków gdańskich nekropolii (tak działo się na cmentarzu łostowickim i tym położonym przy ulicy Brzegi)?
- To są po prostu złodzieje, a nie złomiarze – odpowiada mi „Batory”.