Orunianie kochali swoją dzielnicę...

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2012-07-29 19:21:00

Publikujemy drugą część wywiadu z profesorem Andrzejem Januszajtisem. Tym razem główne wątki dotyczą Oruni.

Panie profesorze, jeździł Pan słynną niegdyś na Oruni „szóstką”?

Jeździłem, a jakże. Pamiętam ten tramwaj. Wagony się trzęsły, wszystko to razem niezmiernie hałasowało. Ale „szóstka” miała swój klimat. Żałuję, że nie ma już tramwaju na Orunię. Wiem, że trasa jest wąska i nie byłoby łatwo przywrócić w tym miejscu Gdańska taką linię. Może jednak jakieś mądre głowy w mieście znalazłyby rozwiązanie i tramwaj, na przykład z przedwojennymi, odrestaurowanymi wagonami, jeszcze raz pomknąłby na Orunię?

Z czym kojarzy się Panu Orunia?

Z bogatą historią, pięknym Parkiem Oruńskim i niezwykłym, zachowanym w niektórych miejscach do dziś krajobrazem urbanistycznym.

Jednak tylko w ostatnich 10-latach po powodzi wyburzono wiele zabytkowych budynków. Nie brakuje głosów, szczególnie starszych mieszkańców, którzy mówią wprost: Orunia ginie i nikt nic z tym nie robi...

Ratunkiem dla tej dzielnicy może być rewitalizacja...

Słyszeliśmy zdania, czasem nawet i w samym magistracie, że stara zabudowa Oruni musi ustąpić miejsca nowym ulicom, budowanym magazynom, czy siedzibom kolejnych firm. Panie profesorze, czy i dlaczego opłaca się ratować „starą” Orunię?


Wie Pan, można stosować metodę chińską. Wyburzać wszystko i budować wieżowce. Im wyższe, tym większa chwała. W Gdańsku są miejsca, gdzie można pokusić się o taki właśnie rozwój. Ale nie Orunia. Tutaj wszystko powinno pójść w zupełnie inną stronę.

Jak więc powinna wyglądać rewitalizacja Oruni? Co ciekawe, miasto zapewnia, że właśnie Orunia jest jedną z pierwszych w kolejce do następnych rewitalizacji dzielnic w Gdańsku...

Przede wszystkim, centrum Oruni powinno doczekać się solidnej rewitalizacji. Trzeba odnowić wszystkie te kamienice na Gościnnej i Dworcowej. Nie wolno wyburzać zabytkowych budynków. Jeżeli któryś z nich jest w kiepskim stanie, można go rozebrać i postawić na nowo, zgodnie z wytycznymi konserwatora zabytków. Trzeba pamiętać, że każda kamienica jest ważna. Bo to nie tylko jest pamiątka dawnych czasów, ale część większego zespołu architektonicznego, który powinien zostać zachowany.

Park Oruński jest skarbem. Nie można wchodzić z zabudową na jego otulinę. To musi by też jasno określone. Ważnym jest także, aby odpowiednio zagospodarować wał Kanału Raduni. To wymarzone miejsce na ścieżkę rowerową. Taka przejażdżka wzdłuż Kanału, wśród kasztanowców, to wspaniała sprawa.

W Gdańsku za unijne pieniądze rewitalizowano już kilka dzielnic. Czy patrząc na rezultaty tych działań, wierzy Pan, że na Oruni możliwy jest scenariusz rewitalizacji w zgodzie z historią?

Uważam, że zrozumienie tego, jak ważna jest historia, jak istotne jest dbanie o zabytki, w mieście występuje. Coraz więcej urzędników myśli właśnie w taki sposób. Chociaż oczywiście nie wszyscy. Są i tacy, którym marzy się tylko wspomniany wyżej „model chiński”. Problem jest jednak inny - brakuje pieniędzy. Fundusze europejskie mają tę wadę, że wymagają wkładu własnego. Wiemy, jak miasto się zadłużyło, aby zbudować stadion. Skąd jeszcze wziąć pieniądze na zabytkowe kamienice? Trzeba jednak robić wszystko, aby takie środki się znalazły. Człowiek musi mieć korzenie. I dobrze, aby były one jak najgłębsze.

Ale wie Pan, nie tylko brak pieniędzy jest tutaj przeszkodą.

Co jeszcze przeszkadza w skuteczniejszej ochronie gdańskich zabytków?

Przepisy. Dam Panu przykład, który wprawdzie nie odnosi się bezpośrednio do Oruni, ale pokazuje pewne mechanizmy. W Śródmieściu powstała Rada Dzielnicy. Ma ona swoją siedzibę w starej kamienicy. Jest tam uszkodzone, zabytkowe przedproże. Radni chcieli więc przeznaczyć ze budżetu Rady kilka tysięcy złotych na jego remont. Okazało się, że nie mogą tego zrobić. Miasto (budżet rad dzielnic i osiedli to pieniądze miejskie) nie ma prawa dawać pieniędzy na coś, co należy do prywatnej wspólnoty mieszkaniowej. Tak stanowi lokalne prawo. Ale w ten sposób można doprowadzić do zagłady wszystkich zabytkowych przedproży. Bo ile jest wspólnot w Gdańsku na tyle bogatych, które stać na takie wydatki?

Na Oruni nie ma wprawdzie przedproży, ale są inne, upiększające kamienice szczegóły. Na przykład maszkarony. Rady osiedli nie mogą przeznaczyć żadnej sumy na ich odnowienie.

Prawo nie jest dobrze skonstruowane. Na Zachodzie, np. w Niemczech, jeżeli ktoś chce robić remont zabytkowej kamienicy, może liczyć na ulgi podatkowe. A u nas? Cóż, polscy przedsiębiorcy nie mają takiej motywacji...

Panie profesorze, podczas niedawnego wykładu w Dworku Artura wspomniał Pan o dawnych, często już zapomnianych nazwach oruńskich ulic. Czy one opowiadają jakąś historię o tej dzielnicy?

Nazwy ulic obrazują historię, nawet jeżeli dotyczy ona tylko fragmentu dzielnicy. To też źródło informacji o tym jak wyglądała, albo jak najprawdopodobniej wyglądała Orunia w danych latach.

Kilka przykładów. Dzisiejsza Smętna to kiedyś Różana. Obecna Nakielska to w przeszłości ulica Koryntki, a więc inaczej Rodzynkowa. Teraźniejsza Wołyńska, to kiedyś Wielki Wygon. Dwie rzeczy rzucają się w oczy przy takich zestawieniach. Pierwsza, dawne nazwy wskazują, że Orunia była pięknym, pełnym zieleni miejscem, w którym nie brakowało rzemieślników i handlarzy. A drugi wniosek to taki, że po wojnie nie zastanawiano się nad dawną historią Oruni. Urzędnicy nie zaglądali do słowników regionalnych. Na Oruni, inaczej niż w Śródmieściu, pozwolono sobie na większą dowolność przy nadawaniu nowych nazw. Po co tak naprawdę na Oruni odniesienie do Wołynia, czy Rejtana? Oczywiście Rejtana trzeba czcić, a o Wołyniu pamiętać, ale w nazwach nowych ulic. Na Oruni to dawne nazwy ulic opowiadały o jej historii.

Wiem, że trudno byłoby teraz zmieniać nazwy oruńskich. Może jednak pokusić się o rozwiązanie, które widywałem na Zachodzie? Pod aktualną nazwą ulicy, dodać mniejszą tabliczkę z podaniem dawnej nazwy i krótkiego jej objaśnienia.

Panie profesorze, chcielibyśmy się na moment przenieść na sąsiadujące z Orunią tereny. Jak w dawnych czasach wyglądały obszary dzisiejszego południowego Gdańska?

Niewielkie położone wsie, których ośrodkiem były piękne dworki. Tak właśnie wyglądały kiedyś dzisiejsze Łostowice, czy Maćkowy. Kilka budyneczków, dworek i ogromne pola. Często kartoflane, stanowiły jedno z ważniejszych źródeł wyżywienia dla Gdańska i miejsce zarobku dla wielu ludzi.

Na Oruni takim „zagłębiem rolniczym” była dzisiejsza ulica Żuławska?

Tak, Dolnik. Zagłębie warzywniczo-rolnicze. Do dziś ulica Żuławska ma wielu ogrodników. Nic dziwnego, jest to część Żuław z bardzo żyzną glebą. Sam widziałem tu kiedyś agrest wielkości niemalże kurzego jajka (śmiech).

Ta część Oruni to był warzywnik Gdańska. Oprócz ogrodów i pól, było tu też mnóstwo knajpek, drobnych lokali. W dawnych relacjach udało mi się znaleźć taki oto wierszyk: „Po co jechać do Wiednia, Rzymu, czy Reykjaviku, kiedy można się spotkać na oruńskim Dolniku”. Orunianie kochali swoją dzielnicę, dobrze im się tutaj żyło.

Panie profesorze, dziękuję za rozmowę.