Gospodarze z Żuławskiej walczą o swoje

Autor: p.olejarczyk, Data publikacji: 2013-03-15 19:38:00

„Miasto swoimi decyzjami skazuje nas na niebyt”, „Ta część Oruni niedługo umrze całkowicie” - mieszkańcy ulicy Żuławskiej w ostrych słowach wypowiadają się o planowanych zapisach w planie zagospodarowania ich okolicy. Ale co ważne, nie tylko krytykują urzędników. Próbują znaleźć wyjście w sytuacji.

- Urzędnicy chcą chyba tutaj zrobić skansen. A my, mieszkańcy mamy chyba być atrakcją dla turystów. Ubierać się jak na rolników przystało, biegać z taczkami. Jeżeli to jest pomysł miasta na ulicę Żuławską i okolicę, to ja za coś takiego dziękuję – ironizuje Roman Pliszka, który od 40 lat posiada gospodarstwo na ulicy Żuławskiej. Dziś nie utrzymuje się z ziemi, jest na emeryturze.

Takich zdenerwowanych na miasto właścicieli działek przy Żuławskiej jest znacznie więcej. Na spotkaniu z nami było ich kilkunastu. Zapewniali nas jednak, że ludzi chcących walczyć z urzędnikami o swoje, mieszka w tej okolicy znacznie więcej. - W takiej sytuacji jak nasza jest w sumie kilkudziesięciu właścicieli – usłyszeliśmy.

To co nie podoba się mieszkańcom ulicy Żuławskiej to procedowany właśnie miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego dla tej okolicy. O jego zapisach pisaliśmy tutaj. W dużym skrócie: urzędnicy chcą, aby tereny na wschód od Żuławskiej pozostały rejonem rolniczym. Co to oznacza? - Nie możemy sprzedawać działki pod zabudowę, nie możemy budować domów – mówi Arkadiusz Kwaśkiewicz, właściciel działki przy ulicy Żuławskiej.

Zdaniem mieszkających tu ludzi, taka decyzja urzędników (jeżeli wejdzie w życie) oznacza śmierć ich ulicy i poważne kłopoty dla nich samych. - Kiedy te tereny mają szansę się rozwijać? Ano wtedy, gdy będą fundusze. A one znajdą się wtedy, gdy powstaną tu nowe budynki, wejdą nowe firmy. Ale miasto mówi nam co innego: macie pozostać rolnikami. O jakim rolnictwie jednak mówimy? Działki 2-5 hektarowe, przecież w dzisiejszych czasach to nie jest żadne rolnictwo – komentuje Kwaśkiewicz.

- Kiedyś z kilku hektarów można było wyżyć, bo sprzedawało się swoje produkty niehurtowo. Dzisiaj można o tym zapomnieć. Jak nie masz przynajmiej kilkudziesięciu hektarów, to lepiej nie wchodzić w ten biznes – tłumaczy Sławomir Orzechowski, właściciel 1,5 hektarowego terenu przy ulicy Żuławskiej. Jak sam mówi, próbuje jeszcze tutaj gospodarzyć. - Ale to już powoli nie ma sensu – dodaje.

Co innego jeszcze, dwadzieścia, trzydzieści lat temu. Żuławska była znana z tego, że właściwie każdy był tutaj gospodarzem. I sprzedawał swoje produkty. Na giełdzie w Chwaszczynie, jak wspominają mieszkańcy, była nawet "alejka Żuławska". Sprzedawali (na przykład pomidory, czy kwiaty) na niej gospodarze właśnie z ulicy Żuławskiej i okolic.

Urzędnicy mają jednak swoje argumenty. Tłumaczą, że tereny na wschód od Żuławskiej objęte są ochroną wód powierzchniowych, więc nowe inwestycje mogłyby być w takiej sytuacji po prostu groźne.

Właściciele działek przyznają urzędnikom rację. Ale ich zdaniem, działalność rolnicza również może być niebezpieczna dla środowiska. - Mam decyzję o warunkach zabudowy dla konkretnego obszaru na Żuławskiej. Tam jest napisane wyraźnie, że wielu rodzajów nawozów nie można tutaj używać. A więc w grę wchodzi bardzo drogie, ekologiczne rolnictwo. Jeżeli tak, to miasto winne nam jest jakieś dopłaty – denerwuje się pan Arkadiusz.

Inni mieszkańcy, pół żartem, pół serio, wskazują jeszcze inne rozwiązanie. - Niech miasto wykupi od nas działki i zrobi tutaj wielki park krajobrazowy – mówią.

Mało kto jednak z tutejszych mieszkańców wierzy w takie scenariusze. Bo, jak argumentują, po pierwsze: budżet Gdańska musi radzić sobie z wielkim długiem i inwestycjami typu Europejskie Centrum Solidarności. A po drugie: o Orunię nikt nie dba - radni miasta nie lobbują za tą częścią Gdańska, o radnych osiedla mało kto nawet słyszał.

Mieszkańcy Żuławskiej, w przeciwieństwie do wielu mieszkańców Oruni, idą jednak o krok dalej. Nie tylko narzekają, próbują walczyć o swoje. Wiedzą, że do 15 kwietnia mogą składać swoje krytyczne uwagi do Biura Rozwoju Gdańska. Chcą więc ich wysłać jak najwięcej.

Mają również w planie przekonywać do swoich racji lokalnych radnych miasta (w „oruńskim” okręgu jest ich 6). Bo to ci ostatni, będą za kilka miesięcy głosować nowy plan dla ulicy Żuławskiej.
- My nie jesteśmy nastawieni na zasadzie: „nie bo nie”. Chcemy usiąść z urzędnikami do stołu, wspólnie znaleźć jakieś rozwiązanie. Może na przykład zrobić tak, że część terenów (do ujęcia wód powierzchniowych) pozostałaby nierolnicza, a reszta byłaby już rolnicza? - zastanawiają się mieszkańcy.

Ale jest jeszcze coś. Właściciele działek z tej części Oruni przygotowują się do spotkania z przedstawicielami BRG i radnymi miasta. Taka dyskusja ma odbyć się w najbliższy piątek (22 marca, godzina 17) w Gościnnej Przystani. Spotkanie pomagają zorganizować ludzie skupieni w oruńskim Domu Sąsiedzkim, a więc członkowie pozarządowej organizacji: Gdańskiej Fundacji Innowacji Społecznej.

Ani jeden urzędnik, ani tutejsza rada osiedla,a także żaden z radnych miasta na taki pomysł nie wpadł. Lub wpaść nie chciał.