Autor: Yuka29, Data publikacji: 2009-12-17 22:30:00
Nadejszła wiekopomna chwila, że nawet mnie wymogi tradycji pognały do kuchni...
Więc owszem, weszłam tam, dzikim wzrokiem omiotłam „duszę każdego mieszkania”, po czym wyszłam... Stwierdziłam bowiem, że do świątecznych kulinariów najistotniejszy jest plan!
Przeczytałam kiedyś w bardzo pożytecznej książce, której tytułu niestety nie pamiętam, kilka praktycznych porad, które wywiesiłam sobie na lodówce!
Khem, khem... zatem w domu mam sól, co może oznaczac pewną obiektywną trudnośc w przygotowaniu dwunastu dań wigilijnych...
W ramach porannego fitnessu, przytaszczyłam zatem kilka siat wypełnionych po brzegi (a nawet z meniskiem wypukłym) produktami, by następnie oddac się z wdziękiem i pasją gotowaniu.
Najpierw jednak zaznaczyłam na swojej liście rzeczy które:
-nie wychodzą mi (...)
-nie lubię ich robic (...)
Wyszło, że jedyną rzeczą którą z dużą dozą tolerancji można podciągnąc pod danie świąteczne choc nie wigilijne, jest pasztet ;-))) Zatem napiekłam pasztetu w ilościach przemysłowych i postanowiłam chytrze przedilowac go na inne potrawy! W ten oto sposób weszłam w posiadanie: pierogów, uszek i obietnicy dostawy zgarmażerowanych ryb wszelakich!
PS. Brakuje mi jeszcze makowca, więc jakby ktoś czuł się na siłach, to ja pasztet jeszcze mam;-)))