Foto

Autor: oksytocyna, Data publikacji: 2010-04-18 21:10:36

Rodzinnie uprawiam spacery inwestycyjne, wytaszczam rodzinę z domu i zaczynamy zwiedzać okoliczne budowy, taplając się w błocie, wykręcając kostki na muldach oraz prowadząc zakłady co w którym roku zostanie zabudowane i czym. Mój przemyślmy mąż zaproponował nawet, żebyśmy zrobili zdjęcie terenom, które teraz, w początkowej fazie rozwoju infrastruktury, kiedyś będą stanowiły doskonała pamiątkę rodzinną, która ukaże nas młodymi i pięknymi, a okolicę dziewiczą. Pomyślałam, że byłoby to zdjęcie równie wartościowe i sentymentalne dla mnie i moich potomków, co nieciekawe dla każdego innego oglądającego.

W albumie (jakąkolwiek formę teraz on przybiera) nie warto mieć zdjęć nudnych. W dobie aparatów cyfrowych trzeba mieć przynajmniej jedną serię z morzem w tle, jedną serię z egzotycznymi pejzażami (koniecznie piramidy i dosiadanie wielbłąda) oraz oczywiście z czymkolwiek, co może być uważane za architektoniczny symbol Londynu. Mam zdjęcie z którymś z londyńskich mostów, ale z moim własnym domem – to już nie. Uwiecznia się to, co niecodzienne i wyjątkowe, i tak pamięć zaczyna tylko takie obrazy pielęgnować. A z drugiej strony produkujemy niezliczoną liczbę zdjęć, stanowiących dokument naszych czasów, ale w liczbnie niemożliwej do strawienia dla przeciętnego śmiertelnika. Jestem tego świetnym przykładem. Pokazywałam znajomemu zdjęcia mojej córki zachowane w telefonie komórkowym, przerzucił 80 fotek i zrezygnował, kolejnych 160 oglądać już nie chciał...

Jedno z moich ulubionych zdjęć rodzinnych to to z moim ojcem, który opiera się o barierkę przy wejściu do domu. Nic poza tym na zdjęciu się nie dzieje. Jedno z moich ulubionych zdjęć dzielnicowych to to z tramwajem zawracającym na Gościnnej. Dla kogoś, kiedyś, te zwyczajne, codzienne zdjęcia były najnudniejszymi zdjęciami świata...