Używamy cookies i podobnych technologii m.in. w celach: świadczenia usług, reklamy, statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia. Szczegóły znajdziesz w Regulaminie.

Rozumiem

Sobota, 03/05/2025

Portal dzielnic: Orunia Dolna, Orunia Górna, Lipce, Św. Wojciech, Olszynka, Ujeścisko

menu menu menu menu menu

REKLAMA

Kiedyś każdy strzygł się u Lampkowskiego. "To był jeden wielki młyn"

 8 dodane: 15:40, 30/04/25

tagi:

Piotr Lampkowski to trzecie pokolenie rodziny fryzjerów. Najpierw był jego dziadek, Jan. Później ojciec, Gerard. - Od razu po wojnie już był duży ruch. Kolejki od samego początku. Chłopy się goliły. Trzy fotele cały czas zajęte — mówi Piotr, właściciel zakładu fryzjerskiego przy Trakcie św. Wojciecha 24, który wspólnie z dawną pracownicą, Danutą Suchodolską, dzieli się mnóstwem historii. Słyszę o "smutnych panach z czarnej Wołgi", wyprawie po prąd na CPN, strzyżeniu na butelkę, czekaniu na zarost, "zabójczej" modzie na długie włosy i napiwkach prosto z siatki.

Kiedyś każdy strzygł się u Lampkowskiego.
Kiedyś każdy strzygł się u Lampkowskiego. "To był
Fot. p.olejarczyk

Fotografia 1 z 8

- Dziadek opowiadał, że Gdańsk po wojnie, wiadomo, cały zniszczony. Ludzie pakowali się tam, gdzie był dach nad głową. Dziadek zajął to miejsce. Tu przed wojną też pracował fryzjer, Niemiec — zaczyna opowieść fryzjer Piotr Lampkowski.

"Chłopy się goliły. Trzy fotele zajęte"

"To miejsce" to Trakt św. Wojciecha 24, czyli ulica, która przez wiele lat po wojnie nazywana była oficjalnie "Jedności Robotniczej". - Po wojnie dziadek z babcią otworzyli tu zakład. Tu pracowali. I mieszkali. Dziadek, babcia. I dwójka dzieciaków, w tym Gerard. Mój tata — mówi Piotr.

Siedzimy w zakładzie fryzjerskim na Trakcie św. Wojciecha, któremu w tym roku stuknęło 80 lat. Piotr Lampkowski to trzecie pokolenie rodziny fryzjerów. Najpierw był jego dziadek, Jan. Później ojciec, Gerard.

Z opowieści rodziny Piotr pamięta, że praktycznie od razu po wojnie adres ten wypełnił się klientami. - Strasznie duży ruch. Kolejki od samego początku. Chłopy się goliły. Trzy fotele cały czas zajęte.

Wspominam swoją rozmowę z córką kowala na Gościnnej, która opowiadała, że po wojnie na Oruni wielu ludzi z fachem w ręku pracowało wtedy sześć dni w tygodniu po wiele godzin, ale niedziela była świętym dniem odpoczynku.

Okazuje się, że tak samo było w zakładzie fryzjerskim Lampkowskich. - Niedziela była dla rodziny. Spacer, obiad i kościół — komentuje Piotr.

Ubecy w zakładzie. "Zabrali fotele i nożyczki"

W słowo wchodzi Danuta Suchodolska, która swoją przygodę z zakładem Lampkowskich zaczęła w latach 60., mając ledwo 14 wiosen na karku. - Kościół był obowiązkowy także i za moich czasów. Pan Lampkowski nas wysyłał na rekolekcje — mówi.

Piotr dzieli się inną historią. - Kiedyś pod zakład zajechała czarna Wołga. Wiadomo, UB. Weszło dwóch smutnych panów w czarnych płaszczach. Chodzą i patrzą po zakładzie. Się oglądają i mówią do siebie, że to weźmiemy i jeszcze to i tamto. Dziadek pyta, co wy robicie? A jeden z nich się odwinął, dziadek dostał w twarz. Ubek się tylko spytał, czy chce jeszcze. Zabrali wtedy fotele, jakieś narzędzia, nożyczki.

- To były lata 50. i miasto zaczęło otwierać tak zwane spółdzielnie fryzjerskie. No ale problem był, że one nie miały ani fryzjerów, ani sprzętu. To władza postanowiła, że będzie rabować prywatne zakłady z dobytku. I zabrali wtedy te fotele dziadkowi.

Dziadek Piotra, Jan Lampkowski pracował w zakładzie do późnych lat 60. Później pierwsze skrzypce grał już Gerard Lampkowski, ojciec Piotra. Pan Gerard przepracował w zakładzie ponad 60 lat, a jego syn szacuje, że w tym czasie miał blisko 200 tys. klientów. Gerard Lampkowski zmarł w 2024 r.

Jego syn wspomina swojego ojca. - Przyszedł do zakładu, jak miał 20 lat. Miał też inne zainteresowania, ale w rodzinie zapadła decyzja, że Gerard idzie tutaj do pracy, a siostra będzie się dalej uczyć. Tata chodził do technikum, grał na akordeonie, kochał boks. Później polubił jeszcze konie.

"Niech pan napisze, że był dobrym człowiekiem"

Pytam o pierwsze wspomnienie z zakładu. - Ogień. Ludzie wchodzi i wychodzili. Harmider. Dziadek pracował w jednej sali z ojcem, babcia w drugiej. Po 10 godzin i więcej dziennie - mówi Piotr.

Danuta się śmieje: - No i toaleta na podwórku.

- Lata 60. tutaj to był jeden wielki młyn. Pracowaliśmy od 8 do 19, ale i tak nigdy się na czas nie wychodziło — dodaje.

Danuta pojawiła się w zakładzie w 1968 r. - Miałam 14 lat i przyszłam się uczyć. To była moja decyzja. Przyszłam na okres próbny na miesiąc czasu. I pan Gerard stwierdził, że się nadaje. Do strzyżenia to było mi jeszcze daleko. Najpierw trzeba było pokazać, że się umie zamiatać, że jest się obrotnym.

Widać, że pan Gerard był ważną postacią w jej życiu. - Jako człowiek był bardzo, bardzo dobry — mówi.

Milknie na chwilę, a w jej oczach pojawiają się łzy. - Niech pan napisze, że był dobry człowiekiem. Że dobrze życie spędził, uczciwie. I że był bardzo pracowity — prosi. - Szef potrafił płakać, jak się któreś z nas coś stało. Wie pan, pochodziłam z biednej rodziny, nie stać mnie było na wiele rzeczy. Jak byłam młoda, to pan Gerard zafundował mi wycieczkę dookoła Polski. To nie był po prostu pracodawca, to był dla mnie taki dobry wujek.

Wyprawa po prąd na stację benzynową

W naszej rozmowie pojawiają się zabawniejsze tony. - Miał cierpliwość, można było do niego iść z każdą rzeczą. Było się młodym, o chłopakach się gadało. A szef nas uczył, że jak nas chłopak zaczepi, to trzeba pokazać, że się umie judo. Że jak coś trzeba kopnąć, żeby nie pokazać, że jest się bezbronnym — śmieje się Danuta.

- Pan Gerard bardzo pilnował, byśmy nie wagarowali. Kiedyś na przystanku wsiadłam do "szóstki", że niby do szkoły jadę. Tutaj pod zakładem był niedaleko przystanek, pan Gerard widział, jak wsiadam do tramwaju. No, ale na następnym przystanku wysiadłam, bo mi się w ten dzień do szkoły nie chciało. Ale klienci nas znali i ktoś szybko doniósł panu Gerardowi, że mnie widział. Siedzę sobie w domu, za chwilę stuk, puk do drzwi. Patrzę, a to pan Gerard. I się mnie pyta, a gdzie ty jesteś? Przecież do szkoły jechałaś.

- Ale najgorsza rzecz, jaką tu przeżywałam, to butelka — mówi Danuta.

Widzi mój znak zapytania nad głową, więc wyjaśnia. - Na butelce były włosy i ja musiałam codziennie przez pierwszy rok stać i ciąć na tej butelce do dołu. Tak się wyrabiało rękę.

Piotr wchodzi w słowo: - Na butelce się uczyło ścinać. Człowiek sobie wyrabiał pamięć mięśniową.

Pan Gerard lubił żartować. Ot taka historia: - Byłam uczennicą, jakoś trzeci rok w zakładzie. Przyszło dwóch chłopaków do golenia. Młodzi, jeszcze zarostu nie mieli. Pan Gerard ich posadził w fotelu, namydlił. No i siedzi. Siedzi, siedzi. I nic. Chłopaki się niecierpliwią, wreszcie jeden z nich pyta, panie Gerardzie, na co czekamy? A on, czekam aż zarost urośnie — uśmiecha się jego dawna uczennica.

- Kiedyś w zakładzie wyłączyli światło. Szef mówi do mnie, Danusia bierz wiadro, idź na CPN po sztrum. Nie wiedziałam, co to. No ale idę na ten CPN, a ci już wiedzieli, że pan Gerard robi takie numery. Wchodzę na stację benzynową, mówię, szef mnie wysłał po sztrum. Ci w śmiech. Dopiero później się dowiedziałam, że sztrum to ze śląskiego, światło, prąd. No a ja poszłam z wiadrem po światło.

Fryzjer "z szacunem" na dzielnicy

Gerard Lampkowski był bardzo znany w dzielnicy. Strzygli się u niego wszyscy. Zarówno milicjanci jak i ludzie, którzy z prawem byli na bakier.

Krótka rozmowa Danuty i Piotra.

Danuta: a pamiętasz, jak tatę okradli?

Piotr: Ale kiedy okradli? Bo było tego parę razy.

Danuta: No wtedy jak przez okienko weszli i zabrali wszystkie narzędzia.

Piotr się śmieje. W historii jest dobre zakończenie. - Na drugi dzień patrzymy, złodzieje niosą nasze narzędzia w teczce i oddają. Był wtedy taki jeden słynny na Oruni facet, trochę taki postrach dzielnicy. I on się dowiedział, że pana Gerarda okradli. Kazał złodziejom przyjść i wszystko oddać. Jednego to sam przyprowadził i kazał mu przepraszać — wspomina Danuta.

Moda na długie włosy i banknoty z gnojówki

Pracy było sporo, ale bywały bardziej chude lata. Piotr pół żartem, pół serio mówi, że najgorzej było, gdy przyszła moda na Beatlesów i na długie włosy. - Nikt się nie strzygł. Nikt się nie kąpał. Wtedy poupadały spółdzielnie fryzjerskie — śmieje się.

Zarobki były jednak całkiem niezłe, tym bardziej że fryzjer mógł czasem liczyć na duże napiwki. Piotr opowiada mi o człowieku, który rozwoził gnojówkę na pobliskich polach i zarabiał krocie. - Nosił pieniądze w siatce i po strzyżeniu rzucał całe garście banknotów.

Pytam, jak wyglądał tutaj typowy dzień, na przykład w latach 80. - Przychodzę pod zakład, a tu już stoi pięć klientek. Najpierw jednak trzeba było porządnie wyglancować lustra w zakładzie, musiały się błyszczeć. O 8 rano zabieraliśmy się za robotę. Jedna uczennica myła włosy, druga cięła, trzecia nakładała farbę. Pięć klientek było naraz obracanych, a tu już pięć nowych szło do nas. Panie siedziały często w zakładzie po kilka godzin. Nikt nie narzekał na brak czasu — opowiada Danuta.

Szkoda zakończyć taką historię

Piotr przejął interes po dziadku i ojcu, ale zakłady fryzjerskie ma też w Norwegii. - Nauczyłem się tego zawodu, przez to, jaka tu była atmosfera. Ilu ludzi się tutaj przewijało i jak to było ważne, by nie robić pracy na odp..ol.

- Wie pan, w tej pracy trzeba lubić ludzi. Ludzi się dotyka, ludzi się wącha. Całe spektrum. Przychodzą naprawdę wspaniali, ale też obrzydliwi ludzie — mówi.

Po dawnej atmosferze i młynie nie ma już jednak śladu. Siedzimy w zakładzie na Trakcie ponad godzinę. W tym czasie do środka wszedł tylko jeden klient. Zapytał o cenę strzyżenia i wyszedł.

- Szkoda byłoby zamknąć ten zakład. Szkoda takiej historii. Biznesowo jest to walka o przeżycie — przyznaje Piotr Lampkowski, właściciel zakładu fryzjerskiego.

Kiedyś każdy strzygł się u Lampkowskiego. "To był jeden wielki młyn"

Kiedyś każdy...

Kiedyś każdy strzygł się u Lampkowskiego. "To był jeden wielki młyn"

Kiedyś każdy...

Kiedyś każdy strzygł się u Lampkowskiego. "To był jeden wielki młyn"

Kiedyś każdy...

Kiedyś każdy strzygł się u Lampkowskiego. "To był jeden wielki młyn"

Kiedyś każdy...

Kiedyś każdy strzygł się u Lampkowskiego. "To był jeden wielki młyn"

Kiedyś każdy...

+ Dodaj komentarz (-) Anuluj

Komentarze (0)

Uwaga! Jeśli chcesz aby przy komentarzu pojawiła się nazwa użytkownika musisz być zalogowany. Jeśli nie masz jeszcze konta - zarejestruj się.

Proszę odczytaj kod potwierdzający z obrazka i wpisz w pole poniżej. Wielkość liter nie ma znaczenia. Jeśli masz problem z odczytaniem kodu, wczytaj nny obrazek

REKLAMA

REKLAMA